Polityka narodowościowa PRL

Mironowicz Eugeniusz


Sowietyzacja polityki narodowościowej (1948-1954)

Od końca 1947 r. następowała w Polsce przyśpieszona monopolizacja władzy przez PPR i upodabnianie się ustroju politycznego do systemu panującego w ZSRR. Malało znaczenie partii niekomunistycznych, rozrastał się natomiast aparat bezpieczeństwa i umacniała jego kontrola nad całością życia społecznego. W latach 1948-1952 doszło do uporządkowania systemu politycznego w Polsce według zasad radzieckiego „centralizmu demokratycznego”. Powstanie jednej organizacji rządzącej — Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) oraz jej przybudówek, w postaci tzw. stronnictw sojuszniczych — Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (ZSL) i Stronnictwa Demokratycznego (SD) ułatwiało transformację stalinowskich metod sprawowania władzy. Według wzorców radzieckich rozpoczęło się nie tylko organizowanie życia politycznego, lecz także społecznego, ekonomicznego i kulturalnego. Tendencje te nasiliły się wraz z zaostrzeniem sytuacji międzynarodowej po wybuchu wojny koreańskiej.

Zmiany zachodzące w polskim życiu politycznym wpływały także na sytuację mniejszości narodowych. Zgodnie z propagandą komunistyczną, nacjonalizm i konflikty narodowościowe miały być wyłącznie przejawem zachowań społeczeństwa kapitalistycznego. Partia zaś dysponowała wszelkimi instrumentami, aby nie dopuścić by życie zaprzeczało tej teorii. Nadmierne uzewnętrznianie uczuć narodowych stało się niebezpieczne także dla Polaków. Walka z tzw. „odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym” w partii uczyniła nieaktualnym hasło Polski jednolitej etnicznie[1]. Bycie nie-Polakiem przestało być złem samym w sobie. Miernikiem wartości człowieka stał się natomiast stopień jego akceptacji dla dokonujących się przeobrażeń. Eliminowano z życia publicznego i prześladowano tych Niemców, Żydów, Ukraińców lub Białorusinów, którzy znaleźli się w kręgu osób podejrzanych o negowanie panującego systemu. Awansowano natomiast najbardziej oddanych komunizmowi przedstawicieli tych społeczności pod warunkiem, że nie eksponowali oni swojego pochodzenia narodowego. Kwestia narodowa nie była tematem publicznym. Sprawa mniejszości narodowych niezmiernie rzadko pojawiała się w publikacjach prasowych, najczęściej w kontekście zmian ku lepszemu w porównaniu do okresu międzywojennego. Istotne dla propagandy komunistycznej były wówczas podziały klasowe.

Generalnie w okresie stalinizacji życia politycznego w Polsce nastąpił jednak początek odchodzenia od jednoznacznie restrykcyjnej polityki wobec mniejszości narodowych. Oszacowano liczebność każdej z grup narodowościowych[2]. Władze inicjowały nawet procesy odradzania się szkolnictwa białoruskiego, litewskiego, ukraińskiego i niemieckiego[3]. W 1950 r. w jednym z departamentów Ministersterstwa Oświaty utworzono wydział, który miał zajmować się sprawami szkolnictwa z niepolskim językiem nauczania. W sierpniu 1952 r. minister oświaty wydał rozporządzenie o zasadach organizacji szkół z niepolskim językiem nauczania[4]. Władze wyszły z propozycją, aby proces edukacyjny odbywał się w języku ojczystym danej mniejszości. Nauka własnego języka, w myśl rozporządzenia ministra oświaty, powinna rozpoczynać się od pierwszej klasy szkoły podstawowej, zaś polskiego od drugiej. W całym cyklu nauczania po polsku miały być prowadzone jeszcze zajęcia z przysposobienia obronnego i wychowania fizycznego.

W latach 1948-1954 podejmowano liczne próby wypracowania jednolitej polityki narodowościowej, eksponując przede wszystkim hasła „proletariackiego internacjonalizmu”. Wraz z powstaniem w 1949 r. Niemieckiej Republiki Demokratycznej w polskiej propagandzie pojawiło się pojęcie „dobrych Niemców”, budujących, podobnie jak Polacy, „ustrój sprawiedliwości społecznej”. Okres stalinizacji przyniósł natomiast niewymierne straty społeczności żydowskiej. Zlikwidowane zostały wszystkie partie polityczne, szkolnictwo religijne, większość gazet, działalność literacka, teatralna i wydawnicza znalazła się pod ścisłą kontrolą aparatu partyjnego, całkowicie została zmarginalizowana rola Kongregacji Religijnych[5]. Procesy Żydów, członków władz komunistycznych na Węgrzech, w Rumunii i Czechosłowacji oraz wykrycie rzekomego spisku lekarzy żydowskich na Kremlu, wywołały nie tylko kampanię antysemicką w ZSRR, lecz także dały sygnał elitom partyjnym w krajach demokracji ludowej. Ograniczanie żydowskiego życia narodowego w Polsce następowało w czasie, gdy osoby pochodzące ze społeczności żydowskiej — Jakub Berman, Hilary Minc i inni — zajmowały wysokie stanowiska w aparacie władzy. W istniejącym systemie zależności musieli uwzględniać treść dyrektyw płynących z moskiewskiego ośrodka decyzyjnego. Położenie społeczności żydowskiej w okresie stalinizacji, mimo posiadania własnego teatru, wydawnictwa „Idysz Buch” i tygodnika „Fołks Sztyme” szybko upodobniało się do sytuacji innych mniejszości narodowych w Polsce.

W końcu lat czterdziestych koordynacją polityki narodowościowej zajmował się Departament Polityczny MAP. Działający w jego strukturach Wydział Narodowościowy przygotowywał projekty działań rządu w oparciu o analizę sytuacji politycznej w kraju. Wydział zajmował się m.in. rozpatrywaniem wniosków weryfikacyjnych autochtonów i podejmował w tej sprawie ostateczne decyzje, prowadził systematycznie ewidencję Niemców przebywających w Polsce, opracowywał propozycje socjalnego zabezpieczenia dla górników narodowości niemieckiej, udzielał zezwoleń na zawieranie związków małżeńskich między osobami narodowości niemieckiej i obywatelami polskimi, opracowywał wytyczne w sprawie organizacji szkolnictwa białoruskiego, nadzorował organizację wyjazdów Żydów do Izraela, opracowywał plany likwidacji organizacji żydowskich, koordynował akcję repolonizacji ludności autochtonicznej[6].

Na początku lat pięćdziesiątych zaczął kształtować się model jednolitej dla wszystkich mniejszości polityki narodowościowej. Niektóre projekty przygotowywane w tym okresie były realizowane dopiero w czasie „odwilży październikowej”, lecz uchwała Prezydium Rady Ministrów z końca 1954 r. (po śmierci Stalina) dotycząca zadań prezydiów rad narodowych „na odcinku grup narodowościowych” otwierała ten nowy etap polityki wobec mniejszości. „Grupy narodowościowe w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają konstytucyjnie zagwarantowane równe prawa we wszystkich dziedzinach życia państwowego, politycznego, gospodarczego i kulturalnego — pisano w uchwale. — (...) Istniejące w świadomości znacznej części społeczeństwa przeżytki ideologii burżuazyjnej powodują, że w stosunku do grup narodowościowych zachodzi niejednokrotnie naruszenie tej podstawowej konstytucyjnej zasady, że podlegają one rozmaitym próbom dyskryminacji, że linia Partii i Rządu jest wypaczana i wreszcie, że faktyczna sytuacja grup narodowościowych nie zawsze pokrywa się ze stanem prawnym, konstytucyjnie ustalonym”[7]. Prezydiom rad narodowych na ziemiach zachodnich i północnych nakazano podjąć rozmowy i pracę uświadamiającą wśród Ukraińców na temat czekających ich perspektyw w Polsce Ludowej, zwiększyć obecność przedstawicieli tej ludności w radach narodowych, uregulować należności finansowe rolników ukraińskich wobec państwa, rozwiązać problem nauczania w języku ojczystym, młodzież angażować do ZMP, ludność izolować od „propagandy kułackiej, klerykalnej i imperialistycznej”[8]. Prezydium Rady Ministrów potępiło dyskryminacyjne działania lokalnych władz wobec ludności niemieckiej. Nakazało załatwienie najpilniejszych spraw socjalnych i lokalowych nurtujących tę społeczność. Zobowiązało administrację wojewódzką i powiatową do otoczenia opieką szkolnictwa niemieckiego oraz amatorskich zespołów artystycznych[9]. Podjęcie podobnych działań nakazano w stosunku do Białorusinów, Litwinów i Słowaków.

* * *

Utrzymujący się stan napięcia na pograniczu polsko-litewskim w powiecie suwalskim oraz istnienie grup zbrojnych rekrutujących się z obu społeczności zmusiło władze do zastosowania nadzwyczajnych środków w celu pacyfikacji tych nastrojów. Najbardziej aktywnych narodowo Litwinów i Polaków postanowiono odizolować od własnych środowisk. W końcu grudnia 1949 r. na wniosek Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego wojewoda białostocki oraz starosta suwalski przygotowali listę 87 osób narodowości litewskiej, uznanych za sprzymierzeńców podziemia i winnych istniejących antagonizmów[10]. W trybie natychmiastowym zostali oni przesiedleni na teren województwa szczecińskiego. W 1950 r. wysiedlono kolejnych 40 Litwinów oraz kilkudziesięciu Polaków. Metodę zastraszenia władze uznały za najskuteczniejszy sposób na zażegnanie istniejących konfliktów narodowościowych.

Mniejszość litewska, licząca na początku lat pięćdziesiątych około 7 tys. osób, nie stanowiła problemu nawet w skali powiatu suwalskiego[11]. Miejscowe władze, zarówno powiatowe, jak i wojewódzkie nie darzyły sympatią tej społeczności. Zamykanie się Litwinów w kręgu własnych problemów odczytywano jako przejaw postaw nacjonalistycznych i wrogiego stosunku do Polaków[12]. Wizerunku Litwinów w oczach władz nie mogła poprawić zaledwie symboliczna reprezentacja osób tej narodowości w szeregach PZPR i Związku Młodzieży Polskiej. Dlatego, chociaż przeciw ludności litewskiej nie znajdowano żadnych formalnych zarzutów, pisano o niej jako społeczności dalekiej od ideałów komunizmu. Brak miejscowych entuzjastów nowego porządku społeczno-gospodarczego sprawiał także, że kolektywizacja na terenach zamieszkałych przez Litwinów następowała niezmiernie powoli. W odróżnieniu od mieszkających na terenie tego samego województwa białostockiego Białorusinów, Litwini nie wypełnili lokalnych struktur władzy, niewielu ich było w administracji wojewódzkiej, natomiast jako wspólnota narodowa lepiej wykorzystali wszystkie szanse, jakie niosła polityka stopniowego odchodzenia od koncepcji państwa jednolitego etnicznie.

W 1952 r. tuż po wydaniu przez ministra oświaty rozporządzenia o zasadach organizacji szkół z niepolskim językiem nauczania, Litwinom udało się zorganizować na mocy nowego prawa 4 szkoły podstawowe (164 uczniów) oraz 15 szkół (362 uczniów), w których nauczano litewskiego jako jednego z przedmiotów[13]. Rok wcześniej na mocy decyzji Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Białymstoku rozpoczęto nauczanie języka litewskiego w kilku miejscowościach powiatu suwalskiego[14]. Decyzje przesądzające o wprowadzaniu nauczania w języku litewskim zapadały na szczeblu Ministerstwa Oświaty lub Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku. Władze powiatowe w Suwałkach natomiast z reguły wszelkie propozycje litewskie załatwiały odmownie. W styczniu 1953 r. Prezydium Powiatowej Rady Narodowej odrzuciło postulat zorganizowania klas na poziomie kształcenia licealnego. Argumentem przesądzającym o odmowie były obawy, iż szkoły takie będą źródłem „nacjonalizmu i separatyzmu litewskiego”[15]. Żądania Litwinów zostały natomiast uwzględnione przez władze wojewódzkie. We wrześniu 1953 r. Prezydium WRN w Białymstoku zdecydowało o zorganizowaniu klasy litewskiej przy liceum ogólnokształcącym w Suwałkach, co otworzyło perspektywy powołania kilka lat później własnej szkoły średniej w Puńsku[16].

Wraz z odradzaniem się szkolnictwa litewskiego pojawiły się możliwości rozwoju różnych form życia kulturalnego. System rządów totalitarnych potrzebował jednak nieustannej kontroli wszelkiej społecznej aktywności. Władze nie miały wśród Litwinów wielu osób, którym mogłyby powierzyć nadzór nad ich życiem intelektualnym. Starano się jako organizatorów litewskiego życia kulturalnego angażować osoby spoza tego środowiska, znające jednak język litewski. Instruktorzy z zewnątrz wprawdzie łatwiej uzyskiwali koncesje na organizację różnych przedsięwzięć, lecz aktywność kulturalna społeczności litewskiej coraz bardziej stawała się częścią inspirowanej przez PZPR propagandy oraz oficjalnych świąt i uroczystości[17].

* * *

Narastanie tendencji totalitarnych oraz „zaostrzająca się walka klasowa” nie stanowiły istotnego przełomu w dziejach białoruskiej mniejszości narodowej w Polsce. Rok 1948, w przypadku tej społeczności, nie zapoczątkował fali zdarzeń mających wpływ na jej sytuację polityczną. W interesie Związku Radzieckiego nie leżała szybka asymilacja Białorusinów mieszkających na Białostocczyźnie, zaś charakter przemian dokonujących się w Polsce nie był dla nich zaskoczeniem.

Nagły zwrot w polityce władz wobec białoruskiej mniejszości narodowej nastąpił latem 1949 r. 28 czerwca na posiedzeniu sekretariatu Komitetu Centralnego PZPR Władysław Piwowarczyk-Wolski złożył wniosek odbudowy szkolnictwa białoruskiego w Polsce[18]. Wedle słów Jakuba Bermana Wolski był wyrazicielem woli Stalina w rządzie polskim[19], dlatego też jego propozycja nie tylko została zaakceptowana, lecz także rozpoczęto jej realizację zaledwie kilka dni po posiedzeniu sekretariatu KC[20]. Na początku lipca, wiceminister oświaty Henryk Jabłoński polecił białostockiemu kuratorium podjęcie przygotowań do otwarcia szkół białoruskich już od września 1949 r. W odpowiedzi ministerstwu kurator białostocki Władysław Okuszko oznajmił, że jego urząd po otrzymaniu polecenia natychmiast przystąpił do zbierania informacji potrzebnych do odtworzenia struktury szkolnictwa białoruskiego z roku szkolnego 1944/1945[21].

Sprawa odbudowy szkolnictwa białoruskiego była tematem konferencji międzypartyjnej PZPR-SL-SD na szczeblu wojewódzkim , która odbyła się 16 lipca 1949 r. w Białymstoku[22]. Dwa dni później odbyła się narada z udziałem I sekretarza KW PZPR, szefa Wojewódzkiego UBP i kuratora. Postanowiono zebrać wszelkie informacje o szkołach i nauczycielach Białorusinach z lat 1939-1941 oraz 1944-1945. Kuratorium zobowiązało się do 1 sierpnia opracować projekt sieci szkół białoruskich na najbliższy rok szkolny. Czas na przygotowanie takiego projektu, jak również realizację całego przedsięwzięcia był wyjątkowo krótki, zważywszy szczególnie na fakt, że kuratorium w połowie lipca nie posiadało żadnego rozeznania w zakresie potrzeb i możliwości organizacyjnych ludności białoruskiej oraz było całkowicie zaskoczone decyzjami płynącymi z ministerstwa. Nie było podręczników, a dawna kadra nauczycielska pracowała w szkołach polskich lub odeszła z pracy w oświacie. Nie było praktycznie żadnego czynnika przemawiającego za tym, by we wrześniu 1949 r. ruszyły szkoły z białoruskim językiem nauczania. Żadnych oznak zainteresowania takimi szkołami nie przejawiała już także ludność białoruska.

Zbieranie informacji oraz nadzór nad organizacją szkolnictwa białoruskiego powierzono inspektorom szkolnym powiatów białostockiego, bielskiego i sokólskiego. W przeciwieństwie do 1946 r. administracja szkolna wyrażała pełne zrozumienie dla wszelkich pomysłów istnienia takiego szkolnictwa na terenie Białostocczyzny. W lipcu 1949 r. kurator białostocki, jakby pod wpływem nagłego olśnienia, pisał do ministra oświaty: „Na terenie okręgu zagadnienie białoruskie istnieje w całej rozciągłości i problem szkół białoruskich wymaga rozwiązania zgodnie z wytycznymi polityki narodowościowej sformułowanej przez twórców marksizmu”[23].

W sierpniu organizowano liczne konferencje i narady zarówno na szczeblu wojewódzkim, jak i powiatowym. Na przykładzie Inspektoratu Szkolnego w Białymstoku można odtworzyć tok działań administracji nad tworzeniem szkolnictwa białoruskiego na Białostocczyźnie oraz reakcji ludności białoruskiej wobec nieoczekiwanych decyzji władz państwowych. Podczas narady w Inspektoracie 11 sierpnia 1949 r. z udziałem starosty, I sekretarza KP PZPR, szefa powiatowego UBP, przedstawiciela ZMP oraz inspektora zebrani, po wysłuchaniu referatu przedstawiciela kuratorium o konieczności zorganizowania szkół białoruskich, mieli wyrazić opinie na ten temat oraz określić sposób realizacji tego przedsięwzięcia. Konferencja wojewódzka przedstawicieli tych resortów zalecała, aby tam, gdzie ludność była mieszana, organizować dwie szkoły równolegle — polską i białoruską[24]. Zebrani w Inspektoracie przedstawiciele władz powiatowych nie mieli żadnego rozeznania w sprawie potrzeb ludności białoruskiej w zakresie oświaty w języku ojczystym. Chociaż część obecnych funkcjonariuszy było białoruskiego pochodzenia, nie wiedzieli nic lub nie chcieli wiedzieć o problemach środowiska, z którego wyszli. Postanowiono, że delegacja władz powiatowych uda się do gmin zamieszkałych przez Białorusinów, aby zasięgnąć opinii na niższym szczeblu.

W Gródku tamtejsza elita gminna także nie miała nic do powiedzenia na propozycje przywiezione z powiatu[25]. Przedstawiciel kuratorium długo musiał przekonywać gospodarzy gminy, że tym razem władze oświatowe poważnie traktują potrzebę istnienia szkół białoruskich, i że zamierzają nawet organizować szkoły średnie. Białorusini obawiali się jednak, czy ich dzieci, które będą uczęszczać do szkół z białoruskim językiem nauczania, znajdą później pracę, czy będą mieć możliwości dalszego kształcenia, poza tym szczerze oznajmiali, iż nikt na terenie gminy nie domagał się takich szkół. Zobowiązano jednak Komitet Gminny PZPR do przeprowadzenia odpowiednich rozmów z mieszkańcami i poinformowaniu o wynikach Inspektoratu. Zalecono, aby wszystkich prawosławnych traktować jako Białorusinów, zaś katolików jako Polaków. Szkoły te miały być tworzone na bazie struktury wyznaniowej, nie zaś narodowościowej, bowiem niemal wszyscy katolicy na terenie tej gminy posługiwali się językiem białoruskim.

Podobne były wyniki rozmów delegacji powiatowej w Michałowie i Zabłudowie[26]. W każdym przypadku władze gminne były zaskoczone nową polityką wobec białoruskiego szkolnictwa. Białoruscy urzędnicy zgłaszali szereg wątpliwości co do przydatności tych szkół w warunkach państwowości polskiej oraz możliwości ich zorganizowania. Najwięcej obawiano się konfliktów z miejscową ludnością katolicką, chociaż stanowiła ona zaledwie kilkanaście procent mieszkańców gminy gródeckiej lub michałowskiej. Zbyt żywa była jeszcze pamięć o działalności podziemia, a urzędnicy, szefowie gminnych struktur partyjnych, milicjanci zapamiętali zaś, że ich awans następował wtedy, gdy przestali mówić w języku białoruskim. Swoim dzieciom życzyli przecież także sukcesów.

W trakcie zebrań, organizowanych przez władze gminne, mieszkańcy wsi z reguły nie odrzucali propozycji „przywiezionych przez urzędników z powiatu” i, chociaż bez entuzjazmu, wypowiadali się za potrzebą tworzenia takich szkół[27].

Inspektoraty szkolne, nie czekając na wyniki konsultacji władz z mieszkańcami wschodniej Białostocczyzny, już w lipcu 1949 r. rozpoczęły zbieranie informacji o szkołach istniejących w latach 1939-1941 oraz 1944-1945[28]. Na wykazach miejscowości, w których były te szkoły, nanoszono dane o liczbie dzieci wyznania prawosławnego i katolickiego. Kryterium wyznaniowe miało być podstawą do określenia charakteru szkoły od września 1949 r. W powiecie białostockim, według przyjętych zasad, powinny rozpocząć pracę 34 szkoły z białoruskim językiem nauczania. Nie było jednak żadnych szans zrealizowania tych planów ze względu na brak odpowiedniej kadry nauczycielskiej. Jedynie w 18 szkołach istniały możliwości zatrudnienia tylko po jednym nauczycielu, który musiałby nauczać języka białoruskiego we wszystkich klasach. Nauczanie innych przedmiotów w tym języku mogło być rozważane jedynie w przyszłości. W pozostałych szkołach, mimo presji władz i przyzwolenia rodziców, nie można było zrealizować nawet tego minimum, jakie stanowiło nauczanie języka białoruskiego jako jednego z przedmiotów.

Mimo trudności kadrowych we wrześniu 1949 r. otwarto w całym województwie białostockim 24 szkoły białoruskie, a do końca roku szkolnego ich liczba wzrosła do 39. W trakcie roku szkolnego 1949/1950 otwarto także dwie szkoły średnie — liceum w Bielsku Podlaskim i Hajnówce, a w białostockim Liceum Pedagogicznym utworzono klasy, w których nauczanie odbywało się w języku białoruskim[29]. W Białymstoku zdobywali kwalifikacje przyszli nauczyciele szkół białoruskich. W grudniu 1949 r. kuratorium zorganizowało kursy dokształcające dla nauczycieli uczących w szkołach białoruskich. W marcu 1950 r. utworzono przy białostockim kuratorium Urząd Wizytatora Okręgowego Szkół Białoruskich. Pierwszym wizytatorem został aktywista PZPR, Białorusin — Bazyli Litwińczuk[30]

Reaktywowanie szkolnictwa białoruskiego na Białostocczyźnie w 1949 r. wynikało niewątpliwie z kalkulacji politycznych i decyzji podejmowanych przez czynniki spoza tego obszaru. Miejscowe władze gorliwie wykonywały polecenia płynące z Warszawy, jednak — jak pisał starosta bielski — niewielu lokalnych dygnitarzy wierzyło w trwałość tworzonego przez siebie stanu rzeczy[31]. Również Białorusini odbudowę szkolnictwa z językiem ojczystym przyjmowali bez entuzjazmu, traktowano je jako przedsięwzięcie koniunkturalne, podejrzane i krótkotrwałe. Spadek zainteresowania szkolnictwem białoruskim był również wynikiem pierwszych migracji ludności wiejskiej do miast. W nowym środowisku i miejscu pracy potrzebna była przede wszystkim znajomość języka polskiego.

Szkoły białoruskie tworzone po 1949 r. miały jednak wyjątkową opiekę władz. Wizytacje, przeprowadzane na polecenie Ministerstwa Oświaty i kuratorium, pozwalają określić cele, jakie stawiano przed tymi placówkami. Oprócz „właściwego wychowania obywatelskiego” i propagowania „przyjaźni polsko-radzieckiej zgodnie z duchem proletariackiego internacjonalizmu” władze centralne zalecały urzędnikom kuratoryjnym i dyrektorom szkół, aby zwracali uwagę na poziom nauczania języka i literatury białoruskiej[32]. Komisje kuratoryjne, które często odwiedzały szkoły, interesowały się przede wszystkim wykształceniem i przygotowaniem zawodowym nauczycieli języka białoruskiego[33]. Negatywnie oceniano fakt, że większość wierszy i piosenek prezentowanych przez dzieci podczas różnych akademii była w języku polskim lub rosyjskim[34]. Nakazano dyrektorom, aby dopilnowali poszerzenia repertuaru w języku białoruskim. Jako poważne uchybienie w pracy tych szkół uznawano brak prenumeraty prasy w języku białoruskim[35].

Przedstawiciele władz partyjnych i państwowych byli natomiast zachwyceni aktywnością polityczną nauczycieli, uczniów i ich rodziców[36]. Imponujący, w ocenie tychże czynników, był udział młodzieży białoruskiej w szeregach ZMP, pochodach pierwszomajowych, zbieraniu stonki, a także w masowym zgłaszaniu się do wyjazdu na „wielkie budowy socjalizmu”[37]. Sukcesy w tym zakresie oceniano jako wyraz właściwej polityki narodowościowej, ekonomicznej i oświatowej partii i państwa. Miernikiem demokratyzacji i tolerancyjności nowych władz Polski uznawano obecność osób białoruskiego pochodzenia w kierownictwie różnych instytucji i urzędów państwowych[38].

Natomiast z pewnym zażenowaniem przedstawiciele władz państwowych przyjmowali fakt niedorozwoju świadomości narodowej Białorusinów. Mimo „tolerancyjnej” polityki rządu, Białorusini niechętnie przyznawali się do swojej narodowości. Miejscowe władze tłumaczyły takie zachowania strachem wywołanym działalnością podziemia oraz skutkami polityki narodowościowej Władysława Gomułki w latach 1945-1947[39]. Interpretacja ta zresztą znakomicie korelowała z hasłami o „odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznym w kierownictwie partii”.

Polityka władz zmierzała w kierunku rozwoju szkolnictwa oraz stworzenia placówek kulturalnych bazujących na folklorze białoruskim. Ten model polityki wyjątkowo odpowiadał poziomowi rozwoju świadomości narodowej Białorusinów, nie stwarzał bowiem potrzeby deklarowania własnej odrębności etnicznej.

Przemiany polityczne, społeczne, a nawet gospodarcze stwarzały chłopom białoruskim ogromną szansę zmiany ich położenia. Władza żądała — z ich punktu widzenia — niewiele: akceptacji jej poczynań i głoszonej przez nią ideologii. Nie pytając o narodowość i wyznanie oferowała miejsca w swoich szeregach. Nie wymagała także wielkich umiejętności i wykształcenia, a jedynie wyraźnego opowiedzenia się ideologicznego i politycznego. Dla chłopów białoruskich była to cena tak niska, że bez wahania przyjmowali tę ofertę. Nowy ustrój nie był odbierany przez nich jako tragedia, a wręcz przeciwnie, stwarzał on po raz pierwszy szansę awansu społecznego, kulturalnego i politycznego. W przeszłości nie było niczego, za czym należałoby tęsknić. W przypadku Białorusinów wszystko to, co się działo po wojnie, było przyjmowane jako zwrot ku lepszemu.

W tej sytuacji nawet kolektywizacja nie była w stanie zmienić pozytywnego stosunku białoruskich chłopów do nowej władzy[40]. Proces kolektywizacji na Białostocczyźnie został zapoczątkowany w końcu lat czterdziestych i w przypadku wsi białoruskiej miał gorsze następstwa niż gdzie indziej. Objęta nim została znacznie większa część ludności niż na terenie zachodniej Białostocczyzny, zamieszkałej przez Polaków. Metody przeprowadzania kolektywizacji były w zasadzie zbliżone do tych, jakie stosowano na terenie całego kraju. Rozwój spółdzielni odbywał się pod przymusem administracyjnym, przy stosowaniu szantażu i represji wobec opornych[41]. Wzrost obciążeń podatkowych, administracyjne ograniczenia dochodowości, obowiązkowe dostawy oraz wszelkie policyjne formy walki z „kułactwem” rujnowały podstawy ekonomiczne indywidualnych gospodarstw.

Dla większości chłopów polskich „walka z kułactwem” była czymś nowym, zaś dla białoruskich z Białostocczyzny wiązała się z pewnymi doświadczeniami, wyniesionymi z lat 1940-1941. Wówczas to została złamana bariera psychologiczna wobec kolektywnego gospodarowania, ale przede wszystkim chłopi białoruscy oswoili się z faktem, że można stracić ojcowiznę, by ratować życie. Największa wartość, jaką dla chłopów stanowiła ziemia, utraciła znaczenie, jakie miała w tym środowisku przez stulecia. Odmowa przystąpienia do kołchozu w okresie „władzy radzieckiej” wiązała się z brutalnymi represjami. Na obszarze Białostocczyzny do czerwca 1941 r. zdołano utworzyć 19 kołchozów, w tym 18 w części zamieszkałej przez Białorusinów, a tylko 1 w powiecie łomżyńskim zdominowanym przez Polaków[42]. Dlatego też w końcu lat czterdziestych, we wschodniej części powiatu białostockiego czy bielskiego, mimo wyraźnego braku akceptacji dla kołchozowego gospodarowania ze strony chłopów, zakładanie spółdzielni następowało praktycznie bez oporu ze strony ludności[43].

Radzieckie koncepcje z lat 1940-1941 były powielane przez polskie władze komunistyczne, począwszy od 1949 r. Na terenie wschodniej Białostocczyzny do 1955 roku powstały 43 spółdzielnie rolnicze, w zachodniej zaś, zamieszkałej przez Polaków, zaledwie dwie[44].

Kolektywizację wsi białoruskiej na Białostocczyźnie przeprowadzono po uprzednim zbadaniu opinii tych, którzy zetknęli się z radzieckimi kołchozami w latach 1940-1941. Chociaż pracownicy Komitetu Wojewódzkiego PZPR nie uzyskali praktycznie żadnej pozytywnej opinii o tym systemie, przystąpiono do jego tworzenia tak, jakby był on oczekiwanym przez chłopów rozwiązaniem ich problemów[45]. W 1949 r. pierwsze spółdzielnie powołano tam, gdzie istniały one w „okresie władzy radzieckiej”. Chłopi, którzy otrzymali ziemię w wyniku parcelacji majątków ziemiańskich dowiedzieli się nagle, że ich gospodarstwa są obciążone ogromnymi długami na rzecz państwa. Za otrzymaną w 1944 r. ziemię winni byli zapłacić. Wraz z odsetkami wartość tej swoistej darowizny od „władzy ludowej” często przekraczała cenę ziemi w wolnym obrocie. Aby uniknąć kłopotów, najlepszym rozwiązaniem było dołączenie gospodarstwa do spółdzielni produkcyjnej. Znacznie wcześniej czyniła to, dobrowolnie zresztą, dawna służba folwarczna obdarowana w wyniku reformy rolnej gospodarstwami wielkości 4-5 ha. Dla tych ostatnich spółdzielnia była w pewnym sensie powrotem do form gospodarowania, które znali. Ziemia, którą krótko posiadali, nie była ich własnością i rozstawali się z nią bez żalu[46].

W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych struktura agrarna wschodniej Białostocczyzny bardzo szybko upodabniała się do tej, którą tworzono na terenie Białorusi Radzieckiej.

Środowisko białoruskie stanowiło dla władz komunistycznych w Polsce znakomity materiał do przeprowadzania rozmaitych eksperymentów. O ile w stosunku do zachodniej części województwa białostockiego, zamieszkałej przez Polaków, polityka „socjalistycznych przeobrażeń” realizowana była z pewną wstrzemięźliwością, o tyle we wschodniej części przeprowadzano ją z pełnym rozmachem. Widać to było na przykładzie kolektywizacji, mobilizacji młodzieży do brygad „Służby Polsce”, organizacji prac szarwarkowych oraz innych akcji inicjowanych przez lokalne władze partyjne. Za nieuczestnictwo w zbieraniu stonki groziła rozprawa sądowa, tak jak za sabotaż, stąd też frekwencja na tego typu przedsięwzięciach była niemal stuprocentowa[47]. Za nieodrobienie w wyznaczonym czasie szarwarku zwiększano jego wymiar o 50 procent, a w przypadku niewykonania narzuconego wymiaru dniówek darmowej pracy terroryzowano sądem. Ponieważ liczba dni do odpracowania wyznaczona poszczególnym rolnikom była nierealna do wykonania (60 dni w roku), urzędy gminne zasypywane były podaniami o zredukowanie szarwarku[48]. Wykonanie planów, nałożonych przez władze partyjno-administracyjne, groziło zaniedbaniem własnych gospodarstw, a w konsekwencji ich ruiną. Kłopotów można było uniknąć przekazując gospodarstwo do spółdzielni produkcyjnej.

Mimo braku oporu ze strony Białorusinów wobec nowej polityki gospodarczej „władzy ludowej”, nie była ona bynajmniej przez nich akceptowana. Do spółdzielni przystępowali chłopi pozbywszy się uprzednio większości inwentarza. Do kolektywnego gospodarstwa oddawali najczęściej jedną krowę, świnię i kilka kur[49]. Prawie nigdy nie przekazywali na rzecz spółdzielni konia lub uprzęży. Konia sprzedawali, uprząż przechowywali w domu, w nadziei na odzyskanie utraconego gospodarstwa. Od 1939 r. systemy polityczne i ekonomiczne zmieniały się dość często, niewielu więc wierzyło w trwałość gospodarki kołchozowej, lecz doświadczenie życiowe nauczyło chłopów białoruskich, że i ten okres trzeba jakoś przeczekać[50].

Kolektywizacja bez wątpienia zapoczątkowała proces pośpiesznego wyludniania się wsi białoruskiej na Białostocczyźnie. Brak perspektyw na odziedziczenie ojcowizny zmuszał wielu młodych ludzi do poszukiwania źródeł utrzymania w Białymstoku, na Ziemiach Odzyskanych, „wielkich inwestycjach socjalizmu”. Towarzyszyła zresztą temu ogromna agitacja zachęcająca młodzież do wyjazdu i poszukiwania perspektyw poza środowiskiem wiejskim[51]. W przypadku ludności białoruskiej było to przeniesienie się do środowiska sprzyjającego szybkiej asymilacji w kulturze polskiej.

W lutym 1949 r. wojewoda białostocki polecił starostom zebranie danych i określenie ilu Białorusinów znajduje się w ich powiatach. Urzędnicy w latach 1946-1948 oswoili się z hasłem mówiącym o tym, że Polska jest państwem jednolitym etnicznie. Przyzwyczaili się także odpowiadać władzom zwierzchnim, że „z mniejszości narodowych na terenie powiatu nie pozostał nikt”[52]. Rok później odpowiedzi z gmin i powiatów brzmiały podobnie. W powiecie sokólskim, na przykład, naliczono zaledwie 59 Białorusinów[53]. Jednak w 1949 r. odpowiedź tej treści nie zadawalała już ani wojewody, ani rządu[54]. Staroście sokólskiemu przesłano polecenie ponownego zbadania struktury narodowościowej w powiecie, dodając w piśmie, że „Urząd Wojewódzki uważa, że na terenie powiatu ludności białoruskiej jest znaczny procent”[55]. Tym razem zbieranie informacji trwało niemal pół roku. Dokładnie policzono wszystkich wyznawców prawosławia na terenie powiatu i okazało się, że Białorusinów było prawie dwukrotnie więcej niż w 1946 r. — 13 909 osób[56].

Niezależnie od pracy podległych wojewodzie urzędników, Wydział Społeczno-Polityczny Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku prowadził rozeznanie w strukturze narodowościowej poprzez proboszczów parafii prawosławnych, nakazując im informowanie o liczbie wiernych w każdej miejscowości oraz o naturalnym ruchu ludności[57]. Władze w bardzo krótkim czasie zebrały zatem dostateczne dane o Białorusinach, pozwalające na prowadzenie wobec nich dowolnej polityki.

System, którego filary wznoszono na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, dla Polaków był zniewoleniem, kolejną okupacją, dla Białorusinów — chociaż narzucał szereg absurdalnych rozwiązań społecznych i gospodarczych — stwarzał także szanse wybicia się. Ubogim białoruskim chłopom otwierał drogę do awansu społecznego, prowadzącą poprzez wojsko, milicję, służbę bezpieczeństwa, aparat partyjny i niższe szczeble administracji. Nawet podoficerski stopień, władza nad niewielką grupą ludzi, wywoływała nieraz szokujące wrażenie poczucia własnej wartości i bezmiar wdzięczności dla wszystkiego, co sprzyjało takim przemianom[58].

Praca we wspomnianych instytucjach wymagała jednak, przynajmniej w sferze formalnej, maskowania białoruskiego pochodzenia. Niemal wszyscy funkcjonariusze państwowi lub partyjni, gdy przyjeżdżali do rodzinnych wsi, publicznie zwracali się do swoich znajomych i kolegów w języku polskim[59]. Na państwowej posadzie obowiązywał państwowy język. Sytuacja taka nie przeszkadzała bynajmniej urzędnikom, działaczom partyjnym czy milicjantom pochodzenia białoruskiego. Ich zachowanie ze zrozumieniem było także przyjmowane przez białoruskojęzyczne otoczenie. W powszechnym mniemaniu język polski wyróżniał ich i nobilitował, był symbolem człowieka, któremu się powiodło, i który coś znaczył w strukturach władzy. Dlatego też bez specjalnej presji ze strony przełożonych, awansowani do roli milicjantów, urzędników, nauczycieli czy sekretarzy partii białoruscy chłopi stawali się warstwą aktywnie wspierającą procesy polonizacyjne własnych środowisk.

Polityki władz państwowych wobec Białorusinów na początku okresu stalinowskiego nie można jednoznacznie określić. Oficjalnie starano się nie uzewnętrzniać żadnego problemu białoruskiego w Polsce. W prasie, nawet białostockiej, brak jest śladów wskazujących na istnienie Białorusinów na tym obszarze. Z drugiej zaś strony prowadzono dość aktywną politykę, zwłaszcza w sferze szkolnictwa, sprzyjającą zachowaniu odrębności etnicznej ludności prawosławnej Białostocczyzny. Zbudowano dość trwałe podwaliny specyficznego modelu zachowania Białorusinów mieszkających na Białostocczyźnie, polegającego na odrzucaniu przez nich wszystkich elementów białoruskich w życiu publicznym, maskowaniu pochodzenia narodowego wobec świata zewnętrznego i jednoczesnym pielęgnowaniu tych wartości w kręgu prywatnym i wewnątrzśrodowiskowym. Wyglądało to tak, jakby Białorusini mieli trwać w poczuciu własnej odrębności, lecz istnieć w sposób niewidoczny dla Polaków.

To założenie polityki było niekorzystne zarówno dla Białorusinów, jak i Polaków. Sprzyjało narastaniu atmosfery wzajemnej podejrzliwości, kształtowaniu mitologicznych wyobrażeń o mieszkającej w sąsiedztwie społeczności. W przypadku Białorusinów było to nie tylko zepchnięcie ich kultury i języka na margines życia społecznego, lecz także utrata podmiotowości w życiu publicznym.

* * *

Powoli następował także odwrót od represyjnej polityki w stosunku do Ukraińców. Jej symbolem stała się akcja „Wisła”, której efektem było rozproszenie tej społeczności w szerokim pasie województw zachodnich i północnych. Operację przeprowadzono w celu rozbicia tej wspólnoty narodowej i jej szybkiej asymilacji. Fakty dokonane w latach 1945-1947 nie sprzyjały zatem zmianie stanowiska władz w kwestii ukraińskiej także po 1949 r., kiedy rozpoczęto odchodzenie od koncepcji państwa jednonarodowego.

Przesiedleni w ramach akcji „Wisła” Ukraińcy zostali zakwalifikowani przez UBP do trzech kategorii, w zależności od zagrożeń jakie mogli stwarzać państwu polskiemu. Pierwsza kategoria obejmowała tych, których uznano za niebezpiecznych, druga — podejrzanych, trzecia — lojalnych[60]. W praktyce jednak zarówno „niebezpieczni” jak i „lojalni” byli traktowani podobnie. Znacznie złagodzono pierwotny zakaz osiedlania się Ukraińców w pasie nadgranicznym. Odległość 50 km od granicy lądowej państwa zmniejszono do 30, a w rejonie nadmorskim z 30 do 10. Ministerstwo Ziem Odzyskanych (MZO) zabraniało także osiedlania Ukraińców w dwudziestokilometrowej strefie wokół miast wojewódzkich. Podniesiono natomiast odsetek ludności ukraińskiej w poszczególnych wsiach. Od końca 1947 r. zgodnie z instrukcją MZO mogli oni stanowić 40 proc. mieszkańców[61].

Obowiązujące przesiedleńców ukraińskich ograniczenia zmiany miejsca zamieszkania, które miały zapobiec powrotom do ich dawnych siedzib, mocno utrudniały aktywność ekonomiczną oraz hamowały awans społeczny ludności chłopskiej należącej do tej mniejszości. Ukraińcy otrzymywali najczęściej gospodarstwa najbardziej zniszczone podczas wojny i zaniedbane w wyniku długotrwałej nieobecności jakiegokolwiek gospodarza. Mienie poniemieckie zostało zazwyczaj wcześniej rozszabrowane. W tej sytuacji większość rodzin ukraińskich znalazła się w bardzo trudnym położeniu. Władze przyznały im wprawdzie kartki żywnościowe, przydziały zboża na zasiew, kredyty na remont zabudowań, lecz pomoc ta była niewspółmiernie niska w stosunku do potrzeb. Wielu przesiedleńców, aby przetrwać, musiała wynajmować się do pracy w gospodarstwach osadników polskich.

Pomoc udzielana Ukraińcom przez państwo na zagospodarowanie się w miejscowościach, w których zostali osiedleni, miała także na celu utrwalenie stanu zaistniałego w wyniku akcji „Wisła”. 27 sierpnia 1949 r. Rada Ministrów wydała Dekret o przejęciu na własność Państwa nie pozostających w faktycznym władaniu właścicieli nieruchomości ziemskich położonych w niektórych powiatach województwa białostockiego, lubelskiego, rzeszowskiego i krakowskiego[62]. Dekret pozbawiał Ukraińców prawa własności do ziemi i mienia pozostawionego w dawnych miejscach zamieszkania. Miesiąc później rząd przejął na własność skarbu państwa mienie ukraińskich organizacji i Kościoła greckokatolickiego na tym obszarze[63]. Jednocześnie władze zainicjowały akcję nadawania Ukraińcom aktów własności gospodarstw, których aktualnie byli użytkownikami. Odmowa przyjęcia dokumentów zazwyczaj wiązała się z represjami.

Długotrwała antyukraińska propaganda prowadzona na łamach prasy rządowej w latach 1946-1948 ukształtowała w świadomości Polaków stereotyp Ukraińca-bandyty, pozbawionego jakichkolwiek zasad moralnych[64]. Mitologiczne myślenie o Ukraińcach było charakterystyczne nie tylko wśród zwykłych ludzi, lecz także lokalnych elit partyjnych na ziemiach zachodnich i północnych. Nastroje panujące wśród Polaków miały zaś ogromny wpływ na sytuację ludności ukraińskiej żyjącej w ich otoczeniu. Dla większości wrogość ze strony polskiej była mało zrozumiała i bezpodstawana. Zapamiętali bowiem głównie swoje krzywdy doznane od Polaków, dlatego na wrogość odpowiadali wrogością. Stan taki z jednej strony prowadził do swoistego ostracyzmu społecznego wobec Ukraińców, z drugiej zaś potęgował ich skłonności do samoizolacji i zamykania się w kręgu własnego środowiska[65]. Zaistniała sytuacja nie sprzyjała bynajmniej asymilacji, a ponadto ograniczała kontrolę aparatu bezpieczeństwa nad tą społecznością.

Stabilizacja sytuacji ekonomicznej Ukraińców w nowych miejscach zamieszkania na początku lat pięćdziesiątych, która następowała także dzięki pomocy materialnej ze strony państwa, sprzyjała odradzaniu ich życia kulturalnego. Do 1952 r. proces ten dokonywał się w formie niesformalizowanej, nie przekraczał granic folkloru, ograniczał się głównie do uroczystości rodzinnych i religijnych.

W kwietniu 1952 r. Biuro Polityczne KC PZPR przyjęło uchwałę zobowiązującą wojewódzkie i powiatowe instancje partyjne do poszukiwania sposobów poprawy sytuacji materialnej ludności ukraińskiej i ożywienia pracy politycznej w tym środowisku[66]. Intencją władz PZPR było trwałe związanie Ukraińców z miejscem ich aktualnego zamieszkania oraz niedopuszczenie do zaistnienia nastrojów sprzyjających powrotom do dawnych siedzib. Zezwolenia na powrót mogły być wydawane tylko w wyjątkowych przypadkach. Biuro Polityczne przewidywało natomiast możliwość powoływania terenowych ukraińskich stowarzyszeń kulturalnych i tworzenie legalnych form działalności w tej dziedzinie. Ponadto wspomniana uchwała zobowiązywała komitety wojewódzkie partii do szybkiego prawnego uregulowania stanu własności gospodarstw należących do Ukraińców, umorzenia długów z tytułu kredytów zaciągniętych na odbudowę lub remont budynków w latach 1947-1948 oraz udzielenia nowych pożyczek na modernizację gospodarstw. Wojewódzkie władze partyjne zobowiązane zostały także do rozpatrzenia możliwości wprowadzenia nauczania języka ukraińskiego w miejscowościach zamieszkałych przez tę ludność, a Wydział Propagandy KC do zaopatrzenia wiejskich świetlic w prasę z Ukrainy radzieckiej[67]. Samowolne opuszczenie zajmowanych gospodarstw miało zaś być karane sądownie.

Decyzje podejmowane przez centralne władze partyjne nie zawsze znajdowały należyte zrozumienie w terenie. Niechęć urzędników wojewódzkich i powiatowych do Ukraińców nie sprzyjała realizacji polityki proponowanej przez Biuro Polityczne. Ich postawy w tej kwestii bardziej korelowały z nastrojami miejscowego społeczeństwa polskiego, zaś w powszechnej świadomości Ukraińcy nie przestali być „upowcami” i „rezunami”. Uchwała Biura Politycznego z kwietnia 1952 r. w sprawie ludności ukraińskiej dotarła do komitetów powiatowych PZPR województwa olsztyńskiego dopiero w sierpniu 1955 r. Komitet Wojewódzki nie uznał za stosowne upowszechnianie treści tego dokumentu. Wizytujący w październiku 1955 r. województwo olsztyńskie pracownik MSW stwierdził, że trudno było oczekiwać właściwej realizacji uchwały Biura Politycznego przez pracowników prezydiów rad narodowych i komitetów partyjnych, którzy kierowali się „nacjonalistycznymi zasadami asymilacji”[68]. Także ze strony ukraińskiej nie było oznak zainteresowania wdrażaniem nowej polityki w życie. Oczekiwano przede wszystkim pozwolenia na powrót do miejscowości, z których ich wysiedlono, nie zaś zakorzenienia na obcej ziemi. Często odmawiali przyjmowania pomocy ze strony państwa w obawie, że mogłaby ona stanowić przeszkodę w późniejszym przesiedleniu się na dawne miejsce zamieszkania[69].

Rozporządzenie ministra oświaty z sierpnia 1952 r. o zasadach organizacji szkolnictwa z niepolskim językiem nauczania otwierało także możliwości powoływania szkół ukraińskich. Ich organizacja następowała jednak niezwykle marudnie. Do 1955 r. powstały jedynie 24 punkty nauczania języka ukraińskiego, w których uczyło się 287 dzieci[70]. Powolny rozwój szkolnictwa ukraińskiego w tym okresie spowodowany był także znacznym rozproszeniem ludności, co urudniało organizację szkół z ukraińskim językiem nauczania, a także niechęcią samych zainteresowanych do uzewnętrzniania swojej odrębności, co z kolei uniemożliwiało wprowadzanie nauczania języka ojczystego jako jednego z przedmiotów w szkołach polskich[71]. Dodatkową przeszkodę stanowił brak kadr nauczycielskich, podręczników i literatury, lecz przypadek szkolnictwa białoruskiego dowodził, że przy odpowiednim zaangażowaniu władz, trudności te można było rozwiązywać w stosunkowo krótkim czasie.

Lektura Biuletynów dziennych MBP wskazuje, że w latach 1948-1954 zagadnienie ukraińskie rzadko absorbowało pracowników resortu odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa. Sporadycznie pojawiały się jedynie informacje o aresztowaniu Ukraińców podejrzanych o ukrywanie członków UPA, szpiegostwo na rzecz zachodnich służb wywiadowczych lub za działalność w nielegalnej organizacji narodowej[72]. Trudno jednak tego typu działania określić jako element wrogiej wobec Ukraińców polityki, gdyż przytłaczająca większość podobnych spraw, prowadzonych w tym czasie przez UBP, skierowana była przeciwko obywatelom PRL narodowości polskiej.

* * *

Zmiana polityki narodowościowej w końcu lat czterdziestych miała niewielki wpływ na stan stosunków na pograniczu polsko-słowackim. Rząd polski niewątpliwie szczerze dążył do wprowadzenia w życie zasad dotyczących kwestii narodowościowych wynikających z układu o przyjaźni z Czechosłowacją z marca 1947 r. Zupełnie odmienną politykę państwa polskiego wobec Słowaków chcieli widzieć przedstawiciele władz lokalnych. Znacznie bardziej drażliwe niż nastroje powiatowych i gminnych urzędników na terenie Spisza i Orawy było zachowanie polskiego kleru. Mimo apeli płynących z Warszawy do kancelarii arcybiskupów krakowskich o powstrzymanie antysłowackich wystąpień w kościołach, proboszczowie poszczególnych parafii konsekwentnie ograniczali obecność języka słowackiego w życiu liturgicznym[73].

25 lutego 1948 r. wojewoda krakowski Rubiński z upoważnienia rządu wysłał list do metropolity krakowskiego kardynała Adama Sapiehy, w którym prosił o „wydanie dyrektyw duchowieństwu Spisza i Orawy, by tamtejszej ludności nie zakazywać śpiewania w języku słowackim”. Apelował także o przeniesienie wrogo usposobionych do Słowaków proboszczów. „Księża ci — pisał — nie zupełnie rozumieją politykę naszego Rządu, który dając koncesje Słowakom, w ten sposób ułatwia również życie Polakom na Zaolziu, których jest bez porównania więcej niż Słowaków na Spiszu i Orawie”[74]. Rząd ze swej strony dokonywał wielu zmian kadrowych na tym obszarze. Usuwano ze stanowisk wywołujących antagonizmy narodowościowe komendantów milicji, inspektorów szkolnych, kierowników administracji powiatowej i gminnej[75].

Problemem najbardziej podnoszonym przez Słowaków była sprawa szkolnictwa w języku ojczystym. Zarzucano władzom polskim, że nie są w stanie zabezpieczyć nauczania w języku słowackim i, że szkoły istniejące na terenie Spisza i Orawy służą polonizacji młodzieży słowackiej. Rząd, chcąc uniknąć pogorszenia stosunków z Czechosłowacją, wyszedł z inicjatywą zorganizowania kursów języka słowackiego dla nauczycieli polskich, którzy mieli być zatrudnieni na terenie Spisza i Orawy. Jako wykładowców zaproszono znawców dziejów literatury, historii i kultury słowackiej z Bratysławy i Krakowa[76]. Ze Słowacji sprowadzono niezbędną ilość podręczników i pomocy dydaktycznych. Z uczestnikami organizowanych w Krakowie kursów spotykał się miejscowy wojewoda, który tłumaczył przyszłym nauczycielom dzieci słowackich sens polityki rządu. „Problem mniejszości narodowych w polityce państwa polskiego ma marginesowe znaczenie, w skali ogólnopaństwowej nie występuje. Poprawnego traktowania mniejszości słowackiej wymagają jednak stosunki z Czechosłowacją”[77]. Innym argumentem przemawiającym za „sprawiedliwym traktowaniem Słowaków”, podnoszonym przez wypowiadającego się w imieniu władz państwowych wojewodę, była chęć odcięcia się od praktyk okresu międzywojennego. „Rząd polski zerwał z przedwojenną eksterminacyjną polityką wobec mniejszości narodowych. (...) Jesteśmy państwem demokratycznym i nie możemy uciekać się do metod gwałtu” — przekonywał zebranych[78].

Stanowisko rządowe w sprawie zasad postępowania władz wobec obywateli narodowości słowackiej przedstawiono także szefom administracji, MO, UBP, PPR, PPS oraz Inspektoratu Szkolnego powiatu nowotarskiego. Protokół z zebrania stwierdzał, że „za wszelką cenę nie należy dopuścić do oderwania Spisza i Orawy od Polski. Dla zahamowania nacjonalizmu słowackiego życzeniem Władz Naczelnych jest wyprzedzać Słowaków w ich żądaniach (w myśl umowy polsko-czechosłowackiej), a wówczas, gdy im damy co dać powinniśmy, stworzymy dobre stosunki, wówczas Słowacy nie będą mieli okazji do zadrażnień i zażaleń, a nacjonalizm zostanie zahamowany”[79]. Zebrani zgodzili się wysiedlić ze Spisza i Orawy „element polski o zaopatrywaniu nacjonalistycznym” oraz działać wspólnym wysiłkiem na rzecz przeniesienia księży katolickich, „których nacjonalizm prowadził do niepotrzebnych zadrażnień”[80].

Najbardziej zdecydowanie za likwidacją źródeł konfliktów na pograniczu polsko-słowackim wypowiadało się Ministerstwo Spraw Zagranicznych (MSZ). Dyplomacja występując do władz Czechosłowacji o koncesje na rzecz polskiej mniejszości na Zaolziu musiała odpierać zarzuty o dyskryminowaniu Słowaków na terenie Spisza i Orawy. Stanowisko MSZ podzielał główny kordynator polityki narodowościowej dyrektor Departamentu Politycznego MAP Zygfryd Sznek. Za najskuteczniejszą metodę likwidacji konfliktów uznawał on inwestycje w gospodarkę regionu oraz stworzenie przez państwo warunków do rozwoju słowackiego życia narodowego w Polsce[81]. Był natomiast bezradny wobec faktów zamalowywania napisów słowackich na freskach i obrazach świętych w kościołach oraz zachowań księży prowokujących konflikty narodowościowe między wiernymi. Odmienne stanowisko w kwestii słowackiej zajmowało natomiast Ministerstwo Oświaty kierowane przez Eugenię Krassowską. W latach 1946-1947, jako kurator białostocki, likwidowała ona szkolnictwo białoruskie, w 1949 r., jako członek rządu, musiała organizować szkolnictwo słowackie. W przeciwieństwie do kierownictwa MAP i MSZ Eugenia Krassowska podzielała stanowisko starosty nowotarskiego negującego potrzebę ustępstw na rzecz Słowaków[82].

Niezależnie od intencji szefowej resortu oświaty szkolnictwo słowackie od końca lat czterdziestych przeżywało renesans. W roku szkolnym 1949/1950 na terenie Spisza i Orawy istniało 70 szkół, w tym 38 polskich i 32 słowackie[83]. Szkoły te funkcjonowały obok siebie, w tych samych miejscowościach, powodując konieczność opłacania dwóch zespołów nauczycielskich. Były to placówki z niewielką liczbą uczniów. W szkołach słowackich pracowali w większości nauczyciele polscy, którzy ukończyli kursy językowe. Treści przez nich przekazywane wywoływały jednak wiele kontrowersji wśród Słowaków. W licznych miejscowościach rodzice żądali, aby ich dzieci były uczone przez pedagogów narodowości słowackiej[84]. Rząd wbrew protestom lokalnych władz wyrażał zrozumienie dla tych postulatów. Dla załatwienia najbardziej drażliwych, doraźnych spraw kilkunastu nauczycieli sprowadzono ze Słowacji[85]. Ponieważ z powodu górzystego terenu, rzadkiego zaludnienia, braku dróg i środków komunikacji szkoły nie mogły skupiać większej liczby dzieci, jedynym rozwiązniem było tworzenie internatów. Rząd gotowy był finansować takie przedsięwzięcie[86]. Za tańszą metodę rozwiązania problemów kadrowych uznano jednak utworzenie liceum słowackiego w Jabłonce. Powstało ono w 1951 r., a kilka lat później pierwsi jego absolwenci znacznie złagodzili problem braku nauczycieli słowackich w szkołach podstawowych na terenie Spisza i Orawy[87].

Na początku 1949 r. w Urzędzie Wojewódzkim w Krakowie zostały zarejestrowane dwa słowackie stowarzyszenia kulturalne. Siedzibą jednego z nich była Jabłonka na Orawie, drugiego zaś Łapsze Niżne na Spiszu. W kilku wsiach powstały oddziały tych stowarzyszeń[88]. Miały one zajmować się głównie animacją miejscowego folkloru słowackiego.

Przychylne Słowakom stanowisko władz centralnych nie likwidowało istniejących antagonizmów narodowościowych. Informacje napływające z Nowego Targu mówiły o nieustających konfliktach o język w kościele i jątrzących postawach nauczycieli reprezentujących obie społeczności[89]. Polityka rządu powodowana troską o los Polaków w Czechosłowacji dawała wprawdzie Słowakom możliwości tworzenia własnych szkół, stowarzyszeń kulturalnych, spółdzielni produkcyjnych, lecz przez Polaków odbierana była jako faworyzująca tę mniejszość narodową. Rodziła przez to skłonności do okazywania niechęci Słowakom, potęgując istniejący stan napięcia między obu społecznościami.

* * *

Okres sowietyzacji życia publicznego w Polsce przyniósł także stopniowe odchodzenie od jednoznacznie restrykcyjnej polityki w stosunku do Niemców. Charakteryzowała się ona jednak w tym czasie ogromną niekonsekwencją oraz sprzecznościami wynikającymi z różnych postaw poszczególnych decydentów wobec problemu niemieckiego. Obok głosów wypływających z kręgów rządowych pragnących kontynuacji działań odwetowych, pojawiły się opinie o potrzebie bardziej humanitarnego potraktowania Niemców przebywających na terenie państwa polskiego. Ten drugi kierunek myślenia nasilał się w miarę wkomponowywania NRD w system polityczny tworzony przez Stalina w Europie Wschodniej.

W latach 1948-1949 wysiedlono 76 tys. osób narodowości niemieckiej, a rok później dalszych 50 tys[90]. W 1950 r. rozwiązano Państwowy Urząd Repatriacyjny i tym samym oficjalnie zakończono akcję przesiedleńczą. W Polsce w tym czasie znajdowało się jeszcze około 120 tys. osób uznanych za Niemców[91]. W połowie 1949 r. zakończono także akcję weryfikacji autochtonów. Tych, którzy nie zgłaszali chęci wyjazdu do Niemiec, potraktowano jako Polaków, nie wnikając w motywy ich postępowania[92]. Otwartym jednak pozostawał wciąż problem Ślązaków, Kaszubów, Mazurów, Warmiaków, w stosunku do których podjęte tuż po wojnie zabiegi „repolonizacyjne” okazały się mało skuteczne. Mimo zakończenia akcji przesiedleńczej do prezydiów powiatowych i wojewódzkich rad narodowych napływało od autochtonów tysiące wniosków o wyjazd do RFN[93]. Jak wynika z tajnego raportu MAP z lipca 1949 r., adresowanego do KC PZPR, Mazurzy zweryfikowani jako Polacy masowo odmawiali przyjmowania zaświadczeń stwierdzających przypisywaną im narodowość[94]. Na Śląsku, gdzie problem niemiecki uznano już za nieistniejący, na murach pojawiały się napisy w języku niemieckim, hasła obraźliwe dla Polaków, w wielu domach — jak wynika z raportu — przechowywano portrety Hitlera, odznaczenia wojskowe i mundury Wehrmachtu, podczas uroczystości rodzinnych śpiewano niemieckie pieśni patriotyczne. Nagminne były bójki między Ślązakami a ludnością napływową. Niekiedy w starciach ulicznych przy użyciu noży i kamieni brało udział kilkaset osób[95]. Każdy wypadek lub pożar w miejscu pracy rodził podejrzenie, że ich sprawcami byli robotnicy autochtoni. Oni pierwsi byli zatrzymywani i przesłuchiwani jako podejrzani przez UBP[96].

Władze bardzo nerwowo reagowały na fakt odradzania się sympatii proniemieckich wśród autochtonów zweryfikowanych jako Polacy. MAP w piśmie do KC PZPR sugerowało, że podczas przeprowadzania weryfikacji popełniono wiele błędów, w wyniku czego dużej liczbie Niemców została przypisana narodowość polska. Oni — według ministerstwa — mieli być źródłem fermentu i niepokojów wśród ludności słowiańskiej na Śląsku, Pomorzu, Warmii i Mazurach. W stosunku do osób podkreślających swoje związki z kulturą niemiecką proponowano zastosować szereg działań represyjnych — zamianę mieszkania na gorsze, pracy na mniej płatną, pozbawienie koncesji na prowadzenie działalności gospodarczej lub handlowej[97]. Rzeczą charakterystyczną dla polityki rządu tego okresu było stonowanie postulatów wysiedleńczych. Przemawiały za tym przede wszystkim względy gospodarcze. Centralny Związek Przemysłu Węglowego zwracał uwagę rządowi, że dalsze wysiedlanie górników niemieckich grozi niewykonaniem planów i zatrzymaniem pracy wielu kopalń[98]. O powstrzymanie wysiedleń, przynajmniej do czasu przygotowania kadry specjalistów polskich, apelowało także Ministerstwo Górnictwa i Energetyki oraz Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego[99]. Brak fachowców był szczególnie odczuwalny na Śląsku. Kontynuacja wysiedlania Niemców groziła paraliżem strategicznych działów gospodarki, a tym samym stawiała pod znakiem zapytania możliwości wykonania planu 6-letniego.

Problem wysiedlania i warunków zatrudniania Niemców był przedmiotem licznych projektów rządowych. Podstawą do wypracowania nowej polityki stanowiły informacje i wnioski zwarte w tajnym raporcie radcy Departamentu Politycznego MAP Tadeusza Pilarskiego. Proponował on, aby z Polski wysiedlić do NRD tylko niemieckie rodziny urzędnicze i inteligenckie, które mogły mieć negatywny wpływ na autochtonów oraz inwalidów, wdowy, emerytów i osoby w wieku przedemerytalnym, pozostałym zaś zapewnić stabilne warunki egzystencji. Wysiedlanym — zdaniem Pilarskiego — należało zapewnić przed wyjazdem wszechstronną opiekę na koszt państwa. Dzieciom, których rodzice mieli pozostać w Polsce, proponował stworzenie warunków do nauki w języku niemieckim oraz możliwość zatrudnienia w szkołach nauczycieli tej narodowości. Placówki takie — zdaniem autora raportu — powinny natomiast być pod ścisłą kontrolą PZPR[100].

Na początku 1950 r. skorygowano także politykę wobec autochtonów. Projekt MAP przewidywał możliwość udzielenia zezwolenia na wyjazd z Polski Ślązakom, Mazurom lub Kaszubom, gdy rodziny zostały rozdzielone działaniami wojennymi, osobom samotnym, niezdolnym do pracy, chorym, „obcym klasowo” oraz żonom mężów zwalnianych z radzieckich obozów jenieckich[101]. Pozostali autochtoni mieli być poddani działaniom „repolonizacyjnym”. W kwietniu 1950 r. MAP zwróciło się nawet do Zakładu Antropologii Uniwersytetu Łódzkiego o zbadanie cech antropologicznych ludności mazurskiej[102]. Celem tych badań było wykazanie, że Mazurzy są częścią narodu polskiego. Pomysł został zaakceptowany przez Wydział Nauki KC PZPR[103]. Szczególną rolę w „przywracaniu polskości” wyznaczono szkołom. W województwie olsztyńskim przytłaczającą większość nauczycieli stanowili repatrianci ze wschodu. Byli to przeważnie zdemobilizowani żołnierze i oficerowie Wojska Polskiego, partyzanci i więźniowie obozów koncentracyjnych, ludzie z uprzedzeniami antyniemieckimi[104]. Mazurzy, zmuszani do maskowania związków z kulturą niemiecką, poddani natarczywej propagandzie na rzecz polskości, opowiadali się najczęściej za niemiecką opcją narodowościową[105]. Według opinii UBP ze stycznia 1950 r., tysiące osób, które wcześniej miały trudności z określeniem własnej narodowości, obecnie demonstracyjnie podkreślały, iż są Niemcami. Dla większości czynnikiem przesądzającym za takim wyborem była nadzieja na uzyskanie pozwolenia na wyjazd z Polski[106].

W 1949 r. wciąż wielu Niemców znajdowało się w tzw. obozach pracy, więzieniach, obozach jenieckich. W wielu przypadkach w więzieniach przetrzymywani byli ludzie, którym dawno upłynął termin pozbawienia wolności. W obozie pracy w Potulicach latem 1949 r. oczekiwało na wyjazd do Niemiec 21 tys. osób, w tym 5 tys. dzieci[107]. Obóz w zasadzie stanowił zaplecze darmowej siły roboczej dla istniejących w pobliżu gospodarstw rolnych oraz zakładów pracy. Zdaniem przedstawicieli działającego tam Komitetu Przesiedleńców zarząd traktował osadzonych jak niewolników. Warunki panujące w obozie powodowały ogromną umieralność wśród Niemców, a sposób traktowania ich przez personel — liczne przypadki samobójstw. Za szesnastogodzinny dzień pracy otrzymywali trzykrotnie mniejszą płacę niż zatrudnieni w normalnym wymiarze czasowym, na tych samych stanowiskach, Polacy. Podobnie swoje położenie oceniali działacze Komiteu Przesiedleńców obozu Gronowo-Leszno w województwie poznańskim. Niektórzy po kilka lat oczekiwali tam na pozwolenie wyjazdu z Polski[108].

Do obozów pracy w Potulicach i Jaworznie kierowani byli przez UBP także Niemcy zwalniani z obozów jenieckich lub karnych. Po odbyciu kary nie mieli oni ani środków utrzymania, ani możliwości zakwaterowania. Ich domy były przeważnie zajęte przez osadników, a rodziny wysiedlone. W Jaworznie lub Potulicach mieli czekać na załatwienie formalności wyjazdowych[109]. 27 października 1949 r. MAP wydało rozporządzenie, aby przetrzymywać ich w miejscach aktualnego pobytu, zanim zostaną stworzone warunki do wyjazdu[110].

Kilka miesięcy wcześniej rząd zabronił „wypożyczania” Niemców przebywających w obozach do pracy w gospodarstwach prywatnych. Proceder ten trwał od 1945 r., a środkiem płatniczym była najczęściej wódka przekazywana przez rolników funkcjonariuszom UBP sprawującym nadzór nad tymi obozami[111]. Instrukcja wydana przez MAP w maju 1948 r. zabraniała także zmuszania Niemców do bezpłatnych prac na rzecz różnych instytucji państwowych. Zatrudnienie mogło dokonywać się jedynie na zasadzie dobrowolności i ogólnie przyjętych warunkach umowy o pracę[112]. Skargi pisane przez przedstawicieli Komitetów Przesiedleńczych działających w obozach pracy świadczyły o tym, że zalecenia rządowe były powszechnie ignorowane.

Od 1949 r. uległa natomiast poprawie sytuacja Niemców pozostawionych czasowo w Polsce jako niezbędnych dla gospodarki narodowej. Dla wielu z nich pojawiły się perspektywy uzyskania pełni praw obywatelskich za cenę nieokazywania publicznie swojego pochodzenia narodowego. Wspomniana instrukcja MAP zezwalała na pozostanie w Polsce i przewidywała możliwość uzyskania obywatelstwa dla Niemców będących w związkach małżeńskich z Polkami. Prawa tego miały być pozbawione osoby, którym udowodniono, iż nie wychowują dzieci „w duchu polskim”. Pozwolono także Niemkom wychodzić zamąż za Polaków pod warunkiem, iż ci ostatni nie zdradzają sympatii proniemieckich[113]. Zgodnie z duchem epoki, aparat władzy miał określać predyspozycje uprawniające Polaków do zawierania takich związków. Osoby, które były na listach volksdeuschów, i które odbyły za to karę lub zostały zrehabilitowane, miały być traktowane na równi z innymi obywatelami[114].

Zarządzenia władz centralnych zazwyczaj były wdrażane z pewnym opóźnieniem. Z treści sprawozdań i tajnych raportów pisanych w 1949 r. przez wojewodę szczecińskiego Włodzimierza Mirgonia wynikało, że jako przedstawiciel władzy państwowej z kilkumiesięcznym opóźnieniem dowiadywał się, jaki model polityki obowiązuje w stosunku do mieszkających na terenie województwa Niemców. W marcu z satysfakcją donosił, że „akcja repolonizacyjna jest na ukończeniu. Wyjątek stanowią cmentarze niemieckie, gdzie na niektórych nagrobkach widnieją jeszcze napisy w języku niemieckim, a usunięcie których nie było możliwe. Wszyscy Niemcy zdolni do pracy zostali przekazani Państwowym Gospodarstwom. Język niemiecki w życiu publicznym został niemal całkowicie wyrugowany”[115]. Z uznaniem pisał wojewoda o pracy nauczycieli historii i języka polskiego „w kształtowaniu nowego oblicza narodowego Pomorza Zachodniego”. Treść tego sprawozdania świadczyła o tym, że na terenie województwa szczecińskiego wciąż realizowana była polityka tworzenia państwa jednonarodowego. Kilka miesięcy później ocena problemu niemieckiego w opinii tego samego urzędnika uległa radykalnej zmianie. W tajnym raporcie do MAP donosił o katastrofalnym położeniu ludności niemieckiej na terenie województwa, o szowinizmie administracji PGR-ów, pozbawiającej pracujących tam Niemców połowy zarobków, o całkowitym braku życia kulturalnego, o pozbawieniu dzieci niemieckich prawa do nauki. Z treści raportu wynikało także, że część Niemców trudniła się żebractwem, zmuszona w ten sposób zdobywać środki do życia[116]. Wojewoda proponował zmianę polityki wobec ludności niemieckiej, lecz jego postulaty dziwnym trafem pokrywały się z treścią rozporządzeń wydawanych wcześniej przez MAP.

Znacznie większe szkody dla państwa polskiego swoją polityką narodowościową spowodował wojewoda śląsko-dąbrowski gen. Aleksander Zawadzki. W akcję „zwalczania niemczyzny” zaangażował cały swój autorytet. Traktował ją jako najważniejsze zadanie polityki wewnętrznej państwa. W styczniu 1948 r. pisał do MAP, że „do walki z przejawami niemczyzny przystąpiło całe społeczeństwo”[117]. We wszystkich gminach powołał Społeczne Komisje Obywatelskie, które miały zacierać ślady przynależności tych ziem do państwa niemieckiego, a przede wszystkim oddziaływać asymilująco na Ślązaków. Trzy miesiące później donosił, że „niemieckie napisy poznikały, a posługiwanie się publiczne językiem niemieckim niemal ustało. Znikają napisy z nagrobków cmentarnych. Jednocześnie przeprowadza się akcję oczyszczania terenu z książki niemieckiej”[118]. Specjalna komisja weryfikacyjna oceniała wartość druków w języku niemieckim. Dzieła o wartości naukowej przkazywano do bibliotek i instytutów badawczych, pozostałe sprzedawano na makulaturę. Uzyskane środki Wydział Społeczno-Polityczny Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach przeznaczył na druk śpiewników polskich pieśni patriotycznych, które miały być rozprowadzane wśród autochtonów. W atmosferze histerii antyniemieckiej, rozpętanej przez Urząd Wojewódzki w Katowicach, setki tysięcy ludzi zostało zmuszonych do zmiany nazwisk i imion lub spolszczenia ich pisowni. W niektórych zakładach pracy rady zakładowe występowały ze zbiorowymi wnioskami do USC w Katowicach o zmianę nazwisk swoich pracowników.

W kwietniu 1948 r. z inicjatywy Urzędu Wojewódzkiego Społeczne Komisje Obywatelskie powołano na szczeblu powiatowym i w zakładach pracy. W ich składzie znaleźli się przedstawiciele partii politycznych, Polskiego Związku Zachodniego, Związku Weteranów Powstań Śląskich i Związku Oficerów Wojska Polskiego. Komisje te miały opiniować wszystkie decyzje dotyczące problemu niemieckiego na terenie ich działania. Kontrolowały usuwanie napisów niemieckich z nagrobków, w kopalniach i zakładach pracy oraz z towarów znalezionych w miejscowych magazynach.

Do 22 lipca 1948 r. generał Zawadzki zobowiązywał się wobec rządu zniszczyć wszystkie napisy w języku niemieckim na cmentarzach województwa śląsko-dąbrowskiego[119]. Jego działania były realizacją wcześniejszych decyzji MAP, które w imię swoiście pojmowanego interesu państwa starał się wykonywać z największą starannością. Z odrazą pisał o urzędnikach przybywających na Śląsk z województw centralnych, wywyższających się nad ludnością autochtoniczną, traktujących zajmowane stanowiska do załatwiania interesów prywatnych. Ze szczerością stwierdzał, iż z Polski szły na Śląsk jak najgorsze wzorce zachowania, dlatego „akcja repolonizacyjna” spotykała się z obojętnością, a nawet wrogością autochtonów”[120]. Wojewoda Zawadzki nie był wrogiem Ślązaków. Rdzennych mieszkańców województwa cenił bardziej niż ludność napływową, lecz pragnął uczynić ich częścią narodu polskiego. Sprzeciwiał się wyjazdom miejscowych kobiet wraz dziećmi do mężów przebywających w Niemczech, oceniając to jako bezpowrotną stratę elementu polskiego[121]. Repolonizację Ślązaków chciał jednak zrealizować metodami wojskowymi, które okazały się mało skuteczne i zazwyczaj wywoływały skutki odwrotne od zamierzonych. Zmiana polityki wobec Niemców i Ślązaków zaczęła następować w 1949 r. po odejściu gen. Aleksandra Zawadzkiego ze stanowiska wojewody śląsko-dąbrowskiego. Później jako wicepremier, a od 1952 r. jako przewodniczący Rady Państwa nie sprzeciwiał się odchodzeniu od koncepcji polityki narodowościowej, której kilka lat wcześniej był gorącym orędownikiem.

Przełom w polityce państwa wobec Niemców i ludności autochtonicznej zapoczątkowała uchwała Biura Politycznego KC PZPR z lipca 1950 r. Mówiono w niej o wypaczeniach linii partii w polityce narodowościowej i konieczności zwalczania nastrojów nacjonalistycznych wśród ludności napływowej. „Zamiast oprzeć proces scalania ludności autochtonicznej z narodem polskim na zróżnicowaniu klasowym, władze administracyjne i czasami organizacje partyjne traktowały autochtonów jako zwartą masę i szukały oparcia w starej kadrze typu endecko-sanacyjnego”[122]. Biuro Polityczne postanowiło „otoczyć opieką ludność autochtoniczną i zlikwidować skutki jej wielowiekowego upośledzenia”. Zobowiązano instancje partyjne do „bezwzględnego usuwania wszelkich przejawów wrogiego stosunku do Ślązaków, Kaszubów, Warmiaków i Mazurów” oraz wytypowania odpowiedniej liczby autochtonów jako kandydatów na radnych. MON i MBP miały dokonać naboru młodzieży autochtonicznej do resortowych szkół oficerskich, Ministerstwo Opieki Społecznej w trybie przyśpieszonym przywrócić prawo do świadczeń emerytalnych nabytych przed wojną. Postanowiono także rozpocząć pertraktacje z rządem NRD na temat możliwości wymiany osób celem połączenia rodzin[123]. Po kilkunastu miesiącach negocjacji, 1 lutego 1952 r., podpisano stosowne porozumienie międzyrządowe, umożliwiające wyjazdy do Niemiec Wschodnich[124]. Otwierało ono możliwości ubiegania się o wyjazd z Polski zarówno dla uznanych Niemców, jak i autochtonów.

Rząd szacował, że w Polsce w 1951 r. przebywało 60 tys. Niemców i 45 tys. byłych volksdeutschów[125]. Liczba autochtonów (dane z 1954 r.) sięgała natomiast miliona osób[126] Treści porozumienia z rządem NRD w sprawie łączenia rodzin nie nagłaśniano w kraju. Ze względów ekonomicznych władze polskie nie były zainteresowane kolejnymi ubytkami rąk do pracy. Według danych Biura Paszportów MBP w 1951 r. w całym kraju złożono około 4118 wniosków o wyjazd do obu części Niemiec, w tym 2908 do RFN[127]. Przytłaczająca większość została załatwiona odmownie. Dopiero w 1952 r., w ramach łączenia rodzin, wyjechało do NRD 2300 osób, w tym 929 uznanych za autochtonów[128]. Rok później władze Niemiec Wschodnich przedstawiły rządowi polskiemu listę 9495 osób, których oczekiwały rodziny mieszkające w NRD. Rząd powołał specjalną komisję dla zbadania tej sprawy, która stwierdziła, że ponad 30 proc. nazwisk zamieszczonych na liście dotyczy autochtonów[129]. Wyjechało 4017 osób, 363 zrezygnowało z wyjazdu, dla 590 odmówiono zgody na emigrację, kilkadziesiąt osób z tej listy uznano za zmarłych, natomiast w przypadku pozostałych nie udało się ustalić ich miejsca pobytu[130].

Ponowne otwarcie granicy zachodniej spowodowało wśród Niemców mieszkających w Polsce wzrost nadziei na emigrację do RFN. W 1953 r. do prezydiów wojewódzkich rad narodowych składano już niemal 3-krotnie więcej wniosków o wyjazd do Niemiec Zachodnich niż NRD, chociaż szanse na ich pozytywne rozpatrzenie były znikome[131].

Podjęte próby aktywizacji politycznej Niemców i autochtonów zakończyły się połowicznym sukcesem. Wielu byłych członków Komunistycznej Partii Niemiec znalazło się w szeregach PZPR, a przedstawicieli miejscowej ludności w radach narodowych[132]. Repolonizacja autochtonów nie przestawała być jednak celem polityki partii. Zrezygnowano jedynie z brutalnych i represyjnych metod jej realizacji na rzecz wciągania miejscowej ludności do tworzenia systemu władzy komunistycznej. Wynagrodzeniem miała być perspektywa awansu dla najbardziej aktywnych jednostek reprezentujących te społeczności.

Wdrażanie w życie nowej polityki centralnych władz partyjnych napotykało jednak znaczne trudności na szczeblu lokalnym, gdzie tymczasem wytworzyły się różne układy nie sprzyjające awansom przedstawicieli ludności niemieckiej lub autochtonicznej. W powiecie gliwickim województwa katowickiego, gdzie Ślązacy w 1952 r. stanowili 87 proc. ludności, wśród 11 sekretarzy gminnych tylko 1 był autochtonem[133]. Jeszcze skromniej reprezentowani oni byli w zarządach przedsiębiorstw i kierownictwach zakładów pracy. Stosunkowo niewielki był także udział młodzieży śląskiej wśród uczniów szkół ogólnokształcących. Zdaniem znawcy problemu Henryka Szczerbińskiego — spowodowane to było także słabą znajomością języka polskiego[134]. Wydaje się jednak, że zasadniczą przyczyną hamującą napływ Niemców i autochtonów do struktur kierowniczych w partii, administracji i zakładach pracy pozostawała wrogość i nieufność między nimi a ludnością przybyłą po 1945 r. Nagminnym było upokarzanie pracowników niemieckich przez polskich przełożonych[135]. W tej sytuacji nie mogło być mowy o atmosferze sprzyjającej awansom Niemców, którzy w ten sposób rugowaliby Polaków z zajmowanych stanowisk.

W lipcu 1950 r. Ministerstwo Oświaty wydało zarządzenie umożliwiające tworzenie szkół i przedszkoli z niemieckim językiem nauczania. Dotyczyło to wprawdzie jedynie województw koszlińskiego, szczecińskiego i wrocławskiego, gdzie w roku szkolnym 1950/1951 funkcjonowało 40 szkół, do których uczęszczało 4270 uczniów, lecz precedens został uczyniony. W następnym roku planowano niemal podwojenie tej liczby placówek[136]. Podstawą do założenia szkoły były deklaracje rodziców składane władzom kuratoryjnym. Ze zrozumiałych względów szkolnictwo niemieckie podlegało szczególnemu nadzorowi ze strony partii i służb bezpieczeństwa, lecz poszczególne placówki stały się pierwszymi po wielu latach ośrodkami niemieckiego życia kulturalnego i intelektualnego[137].

Władze centralne bardzo krytycznie oceniały politykę oświatową ośrodków wojewódzkich i powiatowych. Podczas narady w URM 15 grudnia 1951 r. poświęconej sprawom szkolnictwa mniejszości narodowych, wiele mówiono o szkodliwych dla państwa działaniach władz lokalnych ograniczających rozwój oświaty w języku niemieckim[138]. Potępiono powszechną praktykę odmawiania lokali dla szkół z niemieckim językiem nauczania oraz zaniechania w zaopatrywaniu tych placówek w podręczniki. Reakcją środowisk niemieckich były natomiast próby organizowania własnego szkolnictwa z pominięciem czynników kuratoryjnych, co rząd także uznawał za działania niedopuszczalne.

Od lipca 1950 r. decyzją rządu zabroniono zaniżania płac robotnikom niemieckim. Mieli oni otrzymywać takie same uposażenie jak Polacy, a ponadto mogli uczestniczyć w socjalistycznym współzawodnictwie pracy, co otwierało możliwości otrzymywania premii[139]. Uzyskali także prawo do urlopów i innych świadczeń socjalnych przysługujących dotychczas tylko robotnikom polskim[140].

Kolektywizacja rolnictwa, realizowana na początku lat pięćdziesiątych, objęła również tereny zamieszkałe przez Ślązaków, Mazurów, Warmiaków, Kaszubów i Niemców. Dla wielu z nich sprawa bycia na własnym gospodarstwie przesądzała o deklarowaniu narodowości polskiej. Wraz z utratą ojcowizny część starała się pozbyć także narodowości i obywatelstwa polskiego, chcąc w ten sposób ułatwić sobie emigrację do Niemieć[141]. Dodatkowym czynnikiem sprzyjającym wzrostowi nastrojów emigranckich był brak perspektyw na stabilizację w Polsce. Uchwała Biura Politycznego z 1950 r. nagminnie torpedowana była przez lokalnych decydentów. Rzadko przyjmowano Niemców i autochtonów do pracy w administracji, milicji, ograniczano możliwości awansu w miejscach zatrudnienia, nie zwracano mieszkań, z których zostali usunięci w pierwszych latach po wojnie[142].

Działania te, zwłaszcza w odniesieniu do osób uznanych za autochtonów, były sprzeczne z intencjami władz centralnych. 10 lutego 1952 r. Prezydium Rady Ministrów przesłało przewodniczącym WRN województw zachodnich i północnych memoriał w sprawie pomocy ludności rodzimej[143]. Zawierał on ostrą krytykę władz lokalnych za brak zainteresowania losem autochtonów i tym samym spychanie ich w stronę niemieckości. Prezydium rządu zarzucało im niedopuszczanie autochtonów do rad narodowych i aparatu partyjnego, ignorowanie potrzeb kulturalnych i oświatowych oraz dyskryminację w miejscach pracy. Poleciło jak najszybsze skorygowanie tej polityki, a przede wszystkim karanie winnych wszelkiej dyskryminacji. Ponadto nakazano zorganizowanie opieki nad wdowami i sierotami, ustanowienie stypendiów dla dzieci autochtonów, udzielenie pomocy w zakupie odzieży dla najbardziej potrzebujących, angażowanie młodzieży do działalności w ZMP, organizowanie wycieczek do Polski centralnej oraz systematyczne prowadzenie akcji uświadamiającej na rzecz trwałego związania z Polska Ludową[144].

Próby odwrócenia przez władze centralne na początku lat pięćdziesiątych tendencji wywołanych polityką powojenną zakończyły się niepowodzeniem. Wskutek panującej dyskryminacji, wśród Niemców i autochtonów narastały nastroje rewizjonistyczne. Z województwa stalinogrodzkiego (nazwę tę po śmierci Stalina nosiło przez kilka lat województwo katowickie) i olsztyńskiego do Komitetu Centralnego PZPR napływały informacje o oczekiwaniach na wojnę amerykańsko-radziecką i nadziejach na przyłączenie ziem zachodnich i północnych do Niemieć[145]. Nastroje te nasiliły się w czerwcu 1953 r., po wybuchu powstania robotników niemieckich w Berlinie, stłumionego przez Armię Czerwoną. Znacznie powszechniejsze niż oczekiwanie na przyłączenie było zainteresowanie ludności miejscowej perspektywami wyjazdu do Niemiec Zachodnich. Demonstrowanie związków z kulturą niemiecką najczęściej miało być argumentem ułatwiającym uzyskanie zgody na wyjazd. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego oceniało, że zachowania takie były skutkiem „dywersji neohitlerowskiej”, a szczególnie akcji nadsyłania paczek z odzieżą i żywnością[146]. Rewizjonizmem nazywano także odmowę przyjęcia dowodu osobistego i polskiego obywatelstwa[147]. Obwiniano kler autochtoniczny o podsycanie tych nastrojów. Dyrektor V Departamentu MBP, Luna Brystygier, podkreślając, że była to zorganizowana akcja dywersyjna, która miała na celu pchnąć ludność autochtoniczną do walki z państwem polskim, zastrzegała jednak, że zwalczając wrogie działania „trzeba postępować z odwagą i odpowiedzialnością, starać się, aby nie zdarzały się represje za samo tylko używanie języka niemieckiego, unikać incydentów, które mogą wywoływać wrażenie dyskryminacji w stosunku do ludności miejscowej”[148]. Była to nieco inna filozofia działania i inny język niż generała Zawadzkiego, chociaż cel pozostawał niezmienny.

Aby rozładowywać nastroje panujące wśród ludności niemieckiej i autochtonicznej, władze, pod pretekstem akcji łączenia rodzin, decydowały się zazwyczaj na wydanie pozwolenia wyjazdu do NRD, rzadko do RFN, dla osób najbardziej niewygodnych[149]. Formą integracji ludności rodzimej z państwem polskim była natomiast tzw. akcja paszportyzacyjna, przeprowadzana na początku 1953 r. W województwie katowickim okazało się natomiast, że ponad połowa mieszkańców, według obowiązującego prawa, nie kwalifikowała się do otrzymania polskich dowodów tożsamości, bowiem w ankietach personalnych miały wpisane, że ich językiem ojczystym był niemiecki. Władze uznały ten stan za efekt oddziaływania propagandy rewizjonistycznej na niewykształconą narodowo ludność polską, co usprawiedliwiało wydanie także tym osobom dowodów osobistych[150].

Kalkulacje władz partyjnych i państwowych na asymilację państwową Niemców i narodową autochtonów okazały się błędne. Kraj nie dysponował możliwościami ekonomicznymi, by zainteresować te społeczności wiązaniem przyszłości z państwem polskim, zaś osadnicy z województw centralnych i wschodnich, którzy opanowali wszystkie szczeble władzy lokalnej, nie reprezentowali kultury politycznej umożliwiającej realizację planów asymilacyjnych. Kontrolowana emigracja do Niemiec Ślązaków, Mazurów lub ludności autochtonicznej Pomorza stała się trwałą metodą na łagodzenie konfliktów etnicznych w województwach zachodnich i północnych.

* * *

Rok 1948 stanowił istotną cezurę w życiu społeczności żydowskiej. W Polsce likwidowane były wszelkie przejawy pluralizmu. W istniejących warunkach nie miała zatem także racji bytu różnorodność form żydowskiej aktywności politycznej, kulturalnej lub oświatowej. Komuniści, którzy uzyskali dominujący wpływ w CKŻP, kierując się wytycznymi partii, rozpoczęli gwałtowną kampanię propagandową przeciwko innym organizacjom działającym w środowisku żydowskim. Zapowiedź zjednoczenia PPS i PPR została przez nich przyjęta z wielkim entuzjazmem. Wystosowali także apel do kierownictwa Bundu o przyłączenie się do jednolitego frontu lewicy w Polsce[151].

W listopadzie 1948 r. podczas Narady Krajowej żydowskich aktywistów PPR zapadły decyzje o reorganizacji struktur CKŻP[152]. Do tej pory skład Centralnego Komitetu oraz jego oddziałów terenowych był kształtowany na zasadzie delegowania przedstawicieli przez poszczególne partie i organizacje. W końcu 1948 r. działacze frakcji PZPR przeforsowali nowy sposób formowania składu CKŻP. Miał on być wybierany przez „żydowską ludność pracującą: robotników fabryk i spółdzielni, przez organizacje rzemieślnicze, związki młodzieżowe, Żydowskie Towarzystwo Kultury i Sztuki, Związek Dziennikarzy i Literatów, Żydowski Instytut Historyczny”. Wymienione organizacje już znajdowały się pod kontrolą PZPR. Z obszernej informacji z kwietnia 1949 r. o działalności zespołu PZPR przy CKŻP podpisanej przez Szymona Zachariasza adresowanej do KC PZPR wynika, że wszyscy pozostali działacze Komitetu byli przeciwni nowemu sposobowi kształtowania składu zarządów tej organizacji. Komuniści donosili, że reorganizacja przebiegała w atmosferze ostrej walki z syjonistami i nacjonalistami żydowskimi, do których zaliczali również niektórych działaczy Bundu. „Akcja ta została przeprowadzona jednocześnie na rosnącej fali ofensywy ideologicznej przeciwko syjonizmowi we wszystkich jego odmianach, przeciwko bundowskiej teorii o autonomii narodowo-kulturalnej, przeciwko syjonistycznej koncepcji, że Izrael jest rozwiązaniem kwestii żydowskiej. Obecnie powiatowe, wojewódzkie i zarząd centralny są całkowicie opanowane przez naszą Partię” — pisał Zachariasz[153]. W miejsce doświadczonych działaczy do władz CKŻP wprowadzono robotników i rzemieślników, co logicznie odpowiadało głoszonej przez komunistów teorii o zaostrzającej się walce klas.

Ze względu na opinię międzynarodowej społeczności żydowskiej 25 proc. miejsc we władzach CKŻP pozostawiono działaczom niezależnym, głównie bezpartyjnym i lewicowej partii Poalej Syjon[154]. Ich obecność nie miała jednak istotnego wpływu na działalność tej organizacji, która głosiła „bezpodstawność istnienia oddzielnych partii żydowskich” i potrzebę zjednoczenia Żydów w jednej organizacji marksistowsko-leninowskiej. Nowe władze CKŻP zapowiadały także walkę z nacjonalizmem i syjonizmem w szkołach żydowskich. „Należy wprowadzić do szkół nowy program wychowawczy, nacechowany duchem socjalizmu, duchem polskiego patriotyzmu, który by przyśpieszył całkowite związanie dzieci z obecną rzeczywistością polską i wpoił im miłość dla socjalistycznego Związku Radzieckiego i innych krajów demokracji ludowej. Należy również przejść na wykładanie szeregu przedmiotów w języku polskim”[155]. Propozycja komunistów zmierzała do wychowania młodzieży żydowskiej z pominięciem tradycyjnych dla tej społeczności wartości kulturowych i narodowych.

Drugą organizacją, która podzieliła los CKŻP było Żydowskie Towarzystwo Kultury i Sztuki (ŻTKiS). Idea powołania tej organizacji pojawiła się w uchwale KC PPR z lipca 1947 r.[156] W zamyśle twórców miało ono być organizacją masową i zarazem pośrednikiem między partią a społecznością żydowską w Polsce. W końcu 1947 r. ŻTKiS liczyło 2709 członków skupionych w 25 oddziałach. Rok później liczba członków wzrosła do 6687. W 1950 r. w 50 kołach zarejestrowanych było prawie 14 tys. Osób[157]. Towarzystwo na początku 1949 r. dysponowało 43 świetlicami, 20 domami kultury, 13 zespołami teatralnymi, 7 chórami i 44 bibliotekami. Jesienią 1949 r. Wydział Kultury KC PZPR zaproponował podporządkowanie ŻTKiS Centralnej Radzie Związków Zawodowych (CRZZ). Argumentem podnoszonym przez Wydział Kultury, przemawiającym za takim rozwiązaniem, była chęć zaoszczędzenia sum wydatkowanych na administrację Towarzystwa[158]. Na skutek protestów środowiska żydowskiego oraz niechętnej tym pomysłom postawy kierownictwa CRZZ, nie wyszły one poza fazę projektów. We wrześniu 1949 r. upaństwowiono jednak większość ośrodków kultury administrowanych przez ŻTKiS. Ministerstwo Kultury i Sztuki przejęło nadzór nad Szkołą Instruktorów Muzycznych w Łodzi, Żydowskie Studium Plastyczne w tym mieście przekształcono w ognisko kultury muzycznej, amatorskie zespoły teatralne, chóralne i instrumentalne przekazano pod opiekę Zjednoczenia Polskich Związków Śpiewaczych i Instrumentalnych[159].

W październiku 1949 r. odbył się zjazd ŻTKiS. Wśród 309 delegatów 224 było członkami PZPR. Ze sprawozdania wynika, że zjazd był „manifestacją poparcia Żydów polskich dla socjalizmu, pokoju, Związku Radzieckiego i krajów demokracji ludowej oraz odpowiedzią na oszczerstwa syjonistyczno-bundowskich i trockistowskich band”[160]. Delegaci z ogromnym entuzjazmem mówili o tolerancji władz komunistycznych i ich zaangażowaniu w rozwijaniu kultury żydowskiej w Polsce. Zjazd określił, że wśród społeczności żydowskiej w Polsce istniały dwa nurty — „postępowy i reakcyjno-burżuazyjny”[161]. Wypowiedział się za likwidacją wszystkich struktur organizacyjnych drugiego nurtu, określanego także jako obca agentura. Głosami „postępowych Żydów” dokonano moralnego osądu żydowskich ugrupowań narodowych. Dla władz postanowienia tego zgromadzenia były ważnym argumentem propagandowym usprawiedliwiającym wcześniejsze plany likwidacji żydowskich organizacji niekomunistycznych.

Wybór prozachodniej orientacji przez Izrael spowodował uznanie organizacji syjonistycznych w Polsce jako wrogich ustrojowi socjalistycznemu i niepożądanych zarówno ze względów ideologicznych, jak i politycznych. Od końca 1948 r. trwała już likwidacja biur zajmujących się organizacją wyjazdu Żydów do Palestyny i krajów zachodnich[162]. 2 listopada 1949 r. MAP poleciło Zarządowi Miejskiemu w Łodzi, gdzie zarejestrowane były Żydowski Fundusz Narodowy i Fundusz Odbudowy Palestyny, natychmiastową likwidację obu stowarzyszeń[163]. Ich majątek miał zabezpieczyć UBP. 13 grudnia 1949 r. ministerstwo rozesłało do wszystkich urzędów wojewódzkich w Polsce oraz zarządów miast Warszawy i Łodzi tajny okólnik o trybie likwidacji żydowskich organizacji syjonistycznych. Wyznaczono terminy delegalizacji poszczególnych partii. Najszybciej, bo w ciągu tygodnia, miała być zlikwidowana Żydowska Syjonistyczna Partia Pracy Hitachdut. Do 1 stycznia 1950 r. mogło jeszcze istnieć Zjednoczenie Syjonistów Demokratów Ichud, a do 1 lutego Zjednoczona Żydowska Partia Robotnicza Poalej Syjon[164]. Zlikwidowano także wszystkie organizacje młodzieżowe, związane z tymi partiami, przestał istnieć również Bund.

W 1950 r. upaństwowiono szkolnictwo żydowskie oraz wprowadzono program nauczania obowiązujący w szkołach polskich. Większość przedmiotów nauczano jednak w języku hebrajskim lub jidisz[165]. Szkoły żydowskie upodobniono zatem do placówek oświatowych tworzonych w tym czasie dla innych mniejszości narodowych. Uległo likwidacji natomiast żydowskie szkolnictwo religijne, zaś działalność Kongregacji została zmarginalizowana[166]. Upaństwowiono także wiele domów dziecka, starców i inwalidów, szpitali i sanatoriów powstałych po wojnie dzięki pomocy finansowej międzynarodowych organizacji żydowskich. Przejmowanie mienia żydowskiego przez państwo dokonywało się zazwyczaj według jednego schematu. Najpierw kilku działaczy CKŻP zwracało się z prośbą do Ministerstwa Zdrowia o przejęcie odpowiedniej placówki na cele ogólnospołeczne, po czym, jakoby na prośbę Żydów, zmieniała ona właściciela[167]. Żydowskie spółdzielnie rolnicze powstałe po wojnie w województwach zachodnich, przekształcono według standardów obowiązujących w polskich gospodarstwach kolektywnych, ustanowiono w nich nowe zarządy i zatrudniono osoby innych narodowości. Zaprzestały działalności kibuce rolnicze, w których organizacje syjonistyczne przygotowywały Żydów do przyszłej pracy w Palestynie.

Systematyczne wprowadzanie ograniczeń żydowskiego życia narodowego w Polsce spowodowało gwałtowny wzrost liczby chętnych do wyjazdu[168]. Według opinii zebranych przez UBP, większość Żydów, nie będących zwolennikami ustroju komunistycznego, obawiała się włączenia Polski do ZSRR i tym samym ostatecznego pozbawienia możliwości emigracji[169]. Do terenowych oddziałów CKŻP zgłaszało się tysiące osób z prośbą o wydanie zaświadczeń umożliwiających otrzymanie paszportu. Z informacji napływających do KC PZPR od sekretarzy zespołów partyjnych działających przy CKŻP, po zaświadczenia zgłaszali się członkowie organizacji syjonistycznych, młodzież, inteligencja oraz prywatni przedsiębiorcy, których majątek właśnie znacjonalizowano[170]. Emigrować chcieli przede wszystkim ludzie najaktywniejsi, pozbawieni perspektyw zdobycia majątku, robienia kariery zawodowej lub chociażby tworzenia kultury narodowej. Część osób do opuszczenia Polski skłaniał raz po raz uzewnętrzniający się antysemityzm. Z różnych miast do MBP docierały doniesienia o napadach na Żydów, podejrzewanych przez tłum o porwania dzieci chrześcijańskich do celów rytualnych[171]. W Krakowie zaatakowane zostało małżeństwo narodowości żydowskiej, ponieważ towarzyszące im ich własne dziecko zostało uznane jako chrześcijańskie i będące ofiarą porwania. Dopiero interwencja milicji i okazanie dowodów praw rodzicielskich uspokoiło rozhisteryzowany tłum[172].

Władzom państwowym zależało na pozbyciu się z kraju części Żydów, a szczególnie reprezentujących środowiska religijne lub syjonistyczne, mających posłuch wśród diaspory żydowskiej w świecie oraz, ze względów ekonomicznych, ludzi starych i chorych[173]. W sierpniu 1949 r. KC PZPR podjął decyzje o otwarciu granic dla Żydów pragnących wyemigrować z Polski oraz określił kategorie osób, które mogły z tej możliwości skorzystać[174]. Nie mogli wyjeżdżać członkowie PZPR i osoby wykształcone — lekarze, inżynierowie, naukowcy. Ci, którzy otrzymali zezwolenie na opuszczenie kraju musieli zrzec się obywatelstwa polskiego i prawa powrotu. Od września 1949 r. do lutego 1951 r. wyjechało do Izraela ponad 30 tys. Osób[175].

W Polsce wraz z sowietyzacją życia publicznego znikły także możliwości uczestnictwa w życiu religijnym. W końcu 1949 r. władze zaczęły przejmować na rzecz użyteczności publicznej synagogi, argumentując niewielką liczbą wiernych wyznania mojżeszowego. W świątyniach żydowskich zakładano biblioteki, organizowano świetlice, domy kultury, niekiedy wykorzystywano do celów gospodarczych. Z reguły przed przejęciem obiektów religijnych administracja zwracała się do CKŻP, nie mającego żadnych praw własności, o przekazanie ich na rzecz skarbu państwa[176]. Formalnie zatem, i w tym przypadku, państwo przejmowało mienie za zgodą jakoby środowiska żydowskiego. Na protesty Żydów, którym odbierano bożnicę lub synagogę, nikt nie zwracał uwagi. Jedynie w miejscowości Busko-Zdrój, gdzie bożnicę pierwotnie przekazano „Społem” na magazyn soli, po wstawiennictwie głównego rabina Wojska Polskiego pułkownika Dawida Kahane, adaptowano ją na bibliotekę[177].

Ogromnie ważnym pozostawał problem cmentarzy. Niemal do końca lat czterdziestych władze nie były zdecydowane, czy potraktować je jako mienie opuszczone, czy będące własnością gmin wyznaniowych, których de facto już nie było[178]. Przekazanie cmentarzy samorządom lokalnym z reguły kończyło się ich dewastacją, często wykorzystywaniem kamiennych nagrobków do celów budowlanych. W końcu 1948 r. MAP wydało okólnik, na mocy którego cmentarze przekazano pod opiekę Kongregacji Religijnych. Ze względu na to, że Kongregacje działały tylko w nielicznych miejscowościach, w których przed wojną zamieszkiwali Żydzi, dlatego większość cmentarzy pozostawała bez opieki. MAP zdecydowało zamienić je w tereny leśne, parki lub tereny budowlane[179]. W 1951 r. w Komitecie Centralnym PZPR rozważano wniosek komunistów żydowskich, aby cmentarz na warszawskim Bródnie pozostawić jako pomnik obecności Żydów w dziejach miasta. Na wniosek kierownika Wydziału Kultury Pawła Hoffmana przyjęto wówczas kompromisowe rozwiązanie mówiące, że wokół cmentarza zostanie wybudowany mur z płyt nagrobkowych, których napisy miały być zwrócone do wewnątrz, gdyż ich religijne treści były zbyt sprzeczne z proponowaną wówczas Żydom ideologią marksistowską[180].

Zreformowany przez komunistów CKŻP przekształcił się w rzeczywistości w żydowską sekcję PZPR. Działacze tej organizacji mówili w stylu obowiązującej wówczas retoryki o „walce klas”, oskarżali bezpartyjnych współtowarzyszy o oportunizm, uleganie imperialistycznej propagandzie. Wzywali ludność żydowską do czujności wobec wrogów klasowych, obcych agentów, którzy jakoby zagnieździli się w strukturach Komitetu. Potępiali Światowy Kongres Żydowski za wspieranie imperializmu amerykańskiego oraz syjonizmu[181]. Mówili o sobie, że służą obozowi demokracji i pokoju, walczą zaś przeciwko siłom reakcji i faszyzmu. Po tej drugiej stronie był Światowy Kongres Żydowski[182]. CKŻP jako organizacja marksistowska deklarował walkę z wszelkimi poglądami bundowskimi, syjonistycznymi i trockistowskimi. Przewodniczący CKŻP Hersz Smolar w referacie, wygłoszonym 18 listopada 1949 r. na posiedzeniu zarządu tej organizacji, mówił o „jedności moralno-politycznej żydowskich mas pracujących”, które włączyły się do odbudowy gospodarki kraju[183]. „W Komitetach — mówił Smolar — władzę przejęli działacze, którzy mobilizują ludność do twórczej pracy na rzecz ludowej i demokratycznej Polski”. Zadaniem CKŻP — według przewodniczącego — powinno być pomaganie rządowi i PZPR w tępieniu resztek nacjonalizmu żydowskiego, wykorzenienie nastrojów emigranckich oraz „wzmocnienie patriotycznego zespolenia Żydów z Polską”[184].

29 października 1950 r. odbyła się konferencja zjednoczeniowa CKŻP i ŻTKiS[185]. Obie organizacje były zarządzane przez komunistów, kierowały się marksistowską ideologią i deklarowały poparcie dla przemian dokonujących się w kraju. W wyniku ich połączenia powstało Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce (TSKŻ). Nadzór nad jego działalnością powierzono Urzędowi Rady Ministrów. Podczas konferencji zjednoczeniowej delegaci kilkakrotnie wznosili okrzyki „Stalin, Bierut, pokój”, jednomyślnie przyjęli wniosek o wystosowaniu depesz dziękczynnych do I sekretarza KC PZPR Bolesława Bieruta i premiera rządu Józefa Cyrankiewicza. Przyjęty scenariusz zjazdu TSKŻ oraz tryb wyboru jego władz był powielany w latach 1955-1957 podczas powoływania podobnych towarzystw dla innych mniejszości narodowych.

W sprawozdaniu zespołu PZPR z obrad konferencji pisano, że „była ona pierwszą w Polsce Ludowej, na której nie było żadnych zgrzytów, na której panowała wśród wszystkich obecnych, partyjnych i bezpartyjnych, pełna harmonia poglądów, opartych na zasadach ideologicznych naszej partii. (...) Na konferencji uwypuklona została konieczność wzmocnienia czujności w walce z nacjonalizmem żydowskim, zdemaskowanie do końca żydowskich podżegaczy wojennych i zohydzenie imperializmu amerykańskiego w oczach ludności żydowskiej w Polsce”[186].

Ponieważ TSKŻ ze zrozumiałych względów nie mogło liczyć na pomoc międzynarodowych organizacji żydowskich, jego budżet w 1951 r. był już 8-krotnie mniejszy niż CKŻP w 1949 r.[187] Tworzyły go głównie dotacje rządowe. Po przejęciu przez państwo szpitali, domów opieki społecznej, ośrodków kultury należących niegdyś do CKŻP, uległa także kilkakrotnemu zmniejszeniu liczba pracowników etatowych zatrudnionych obecnie przez TSKŻ. Towarzystwo prowadziło wprawdzie jeszcze kursy dla działaczy kultury, dyrygentów, reżyserów teatralnych, wydawało gazetę „Fołks Sztyme” oraz miesięczniki „Ojfgang” (dla młodzieży) i „Jidisze Szriftn” (literacki), opiekowało się teatrem w Warszawie, lecz jego działalność kulturalna była bez porównania skromniejsza niż Komitetu, nie wspominając o aktywności organizacji żydowskich w pierwszych latach po wojnie. W 1951 r. Towarzystwo przyjęło natomiast na siebie obowiązek troski „o aktywizację zawodową ludności żydowskiej w Polsce oraz jej mobilizację do walki o wykonanie planu 6-letniego”. Miało także przekonywać Żydów, że „Izrael, który wprzęgł się w rydwan obozu imperialistycznego, jest zaciekłym wrogiem Polski”[188]. W ramach działalności wydawniczej w miejsce dzieł literatury żydowskiej pojawiły się Dzieła wybrane Stalina i Krótki kurs historii WKP(b)[189].

W 1950 r. komuniści przejęli także całkowitą kontrolę nad żydowskim życiem religijnym. W miejsce Żydowskich Kongregacji Religijnych powołano Związek Religijny Wyznania Mojżeszowego, finansowo i organizacyjnie podległy TSKŻ[190].

W końcu marca 1953 r. odbył się I Zjazd TSKŻ. Na 265 delegatów 191 było członkami PZPR. Dyskusja — jak wynikało ze sprawozdania — odbywała się pod hasłami: „Wzmożenia wysiłków w codziennej pracy polityczno-wychowawczej dla godnego uczczenia pamięci wielkiego Stalina” i „Bezwzględnej walki z przejawami nacjonalizmu żydowskiego i zwiększenia czujności wobec kreciej roboty wroga klasowego”[191].

Jesienią 1953 r. w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego pojawił się konspekt przeznaczony do użytku wewnętrznego, opatrzony klauzulą tajności i zatytułowany Syjonizm agenturą imperializmu amerykańskiego. Treść dokumentu wpisywała się w kontekst kampanii antysemickiej w ZSRR oraz wielkich procesów politycznych w Czechosłowacji, Rumunii i na Węgrzech. „Jedną z najniebezpieczniejszych agentur imperializmu amerykańsko-angielskiego — pisano w konspekcie — jest światowa organizacja syjonistyczna. Po wymordowaniu przez hitlerowców milionów Żydów jakby zapomniano, że społeczeństwo żydowskie nie jest jednolite. Wynikający stąd brak czujności skrzętnie wykorzystali syjoniści, agenci amerykańskiego imperializmu, podstępnie nasadzając swoje wtyczki w różnych ogniwach aparatu gospodarczego, państwowego i partyjnego w krajach demokracji ludowej. Naszym zadaniem — apelowano do funkcjonariuszy MBP — jest ujawnić zamaskowanych syjonistów, ujawnić i zlikwidować zbrodniczą działalność syjonistycznych agentów imperializmu”[192]. Prawdopodobnie śmierć Stalina uchroniła przed zdemaskowaniem jakiegoś „spisku syjonistycznego” w Polsce, a cytowany dokument stanowił już tylko relikt pomysłów „wodza światowego proletariatu”.

Żydowskie życie narodowe w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych zostało całkowicie zmarginalizowane. Wszystkie tradycyjne wartości kultury żydowskiej w ocenie rządzących były przejawem wstecznictwa, reakcji i zabobonu lub nacjonalizmu. W języku żydowskim, podobnie jak polskim, można było wyrażać podziw dla geniuszu Stalina oraz osiągnięć cywilizacyjnych Związku Radzieckiego i pozostałych krajów demokracji ludowej. Bycie Żydem nie było grzechem, pod warunkiem wspierania przez osoby tej narodowości komunistycznych przeobrażeń dokonujących się w kraju. Wielu Żydów, po doświadczeniach zagłady i fali powojennego antysemityzmu, nie chciało ryzykować konfliktu z władzą. Ich konformizm zaś sprzyjał narastaniu wśród otoczenia polskiego przekonań o rządach „żydokomuny”. Nie dostrzegano tych, którzy stanowili większość, i którzy ze względu na politykę władz oraz nastroje społeczne zostali zmuszeni do nieustannego maskowania swojej tożsamości, zmiany imion i nazwisk, wychowywania dzieci w oderwaniu od tradycji i kultury narodowej.

1 Rezolucja KC o prawicowym i nacjonalistycznym odchyleniu w kierownictwie partii, [w:] Polska Partia Robotnicza. Dokumenty programowe 1942-1948, Warszawa 1984, s. 433-441.

2 Według danych, którymi dysponowało Prezydium Rady Ministrów, 1 sierpnia 1950 r., w Polsce mieszkało 140 tys. Niemców, 150 tys. Kaszubów, 110 tys. Białorusinów, 100 tys. Ukraińców i Łemków, 18 tys. Słowaków, 3 tys. Czechów, 10 tys. Litwinów, 30 tys. Cyganów, 6 tys. Rosjan: CA MSWiA, zespół Prezydium Rady Ministrów (PRM), sygn. 98/256, k. 1.

3 K. Pudło, Kształtowanie się statusu etnicznego ludności niepolskiej w Polsce (1945-1965), „Acta Universitatis Wratislawiensis — Nauki Polityczne”, 1989, s. 233-234.

4 AAN, zespół Ministerstwa Oświaty, sygn. 1752, k. 21-22.

5 H. Datner, M. Melchior, Żydzi we współczesnej Polsce — nieobecność i powroty, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce, red. Z. Kurcz, Wrocław 1997, s. 73.

6 CA MSWiA, zespół MAP, sygn. 1252/128, t. 261, k. 5-6.

7 Tamże, akta PRM. Biuro Społeczno-Administracyjne, sygn. 98/257, k. 1.

8 Tamże, k. 3.

9 Tamże, k. 4.

10 AAN, zespół MAP, sygn. 785, k. 9, 32-34.

11 C. Żołędowski, Rozmieszczenie i liczebność mniejszości litewskiej w Polsce, „Zeszyty Naukowe Instytutu Nauk Politycznych” (ZN INP) wyd. Uniwersytetu Warszawskiego, 1992, nr 17, s. 182-183; Liczbę 7 tys. podawało władzom centralnym Prezydium WRN w Białymstoku: AAN, zespół Ministerstwa Oświaty, sygn. 1749, k. 347.

12 CA MSWiA, akta MSW (Departamentu Spraw Administracyjnych z 1953 r.), teczka „Mniejszość litewska”, k. 2.

13 C. Żołędowski, Powstanie i ewolucja szkolnictwa narodowościowego w PRL, „ZN INP”, 1991, nr 16, s. 199.

14 APB, zespół KW PZPR, sygn. 33/VII/53, k. 10.

15 K. Tarka, Litwini w Polsce ..., s. 64.

16 AAN, zespół Ministerstwa Oświaty, sygn. 1749, k. 352-353.

17 K. Tarka, Litwini w Polsce..., s. 66-68.

18 J. Turonak, Biełaruskaje szkolnictwa na Biełastoczczynie u paslawajenny pieryjad, Biełastok 1976, s. 10.

19 T. Torańska, Oni, Warszawa 1989, s. 83.

20 APB, zespół KOSB, sygn. 2, k. 96.

21 Tamże.

22 Tamże.

23 Tamże.

24 Tamże, zespół Inspektoratu Szkolnego w Białymstoku, sygn. 14, k. 1.

25 Tamże, k. 2.

26 Tamże, k. 3-4.

27 Tamże, k. 13-14.

28 Tamże, k. 17.

29 J. Turonak, Biełaruskaje szkolnictwa..., s. 11.

30 Tamże, zespół KOSB, sygn. 1, k. 68.

31 Tamże, zespół UWB, sygn. 487, k. 20.

32 Tamże, zespół Prezydium WRN w Białymstoku, teczka „Wizytacje szkół z białoruskim językiem nauczania, k. 29.

33 Tamże.

34 Tamże, teczka nr 16 (akta nie ujęte w ewidencji), k. 10.

35 Tamże, teczka „Wizytacje...”, k. 18.

36 Tamże, k. 38.

37 Tamże, teczka „Organizacja szkół z niepolskim językiem nauczania”, k. 14.

38 Tamże, teczka „Wizytacje...”, k. 18.

39 Tamże, k. 32.

40 J. Miranowicz, Situacyja biełaruskaha nasielnictwa u Polszczy u hadach 1949-1956, „Białoruskie Zeszyty Historyczne”, nr 1 (3), 1995, s. 68.

41 Tamże, s. 69-70.

42 APB, zespół KW PZPR, sygn. 1/VIII/16, k. 4-31.

43 Tamże, k. 10.

44 Tamże, zespół Powiatowej Rady Narodowej w Bielsku Podlaskim, teczka „Sprawy Wydziału Oświaty”, k. 38.

45 Tamże, zespół KW PZPR, sygn. 1/VIII/16, k. 6-28.

46 J. Miranowicz, Situacyja biełaruskaha nasielnictwa..., s. 71.

47 APB, akta Gminnej Rady Narodowej w Białowieży, sygn. 1, k. 100.

48 Tamże, sygn. 27, k.14 i n.

49 Tamże, akta Rolniczego Zespołu Spółdzielczego w Bobrownikach, sygn. 1, k. 1-12.

50 O powszechoności takich postaw mówili: Mikołaj Masalski ze wsi Folwarki Tylwickie, gm. Michałowo, Maria Swirydziuk ze wsi Tryczówka, gm. Juchnowiec, Aleksander Bartoszewicz ze wsi Rafałówka gm. Zabłudów (zapisane w sierpniu 1996 r.).

51 Tamże, Zespół Prezydium WRN, teczka „Szkoła Podstawowa i LO z białoruskim językiem nauczania w Bielsku Podlaskim”, k. 31.

52 W lutym 1948 r. starosta powiatu białostockiego Alfons Kaczmarek pisał: „ Z mniejszości narodowych na terenie powiatu nie pozostał nikt. Jest pewna liczba ludności, która możliwie, że przedtem była uważana za Białorusinów, lecz w obecnej chwili we wszystkich przypadkach podkreślają swoją polskość” (APB, zespół SPB, sygn. 10, k. 20).

53 Tamże, zespół SPS, sygn. 229, k. 1.

54 Tamże, k. 4.

55 Tamże, k. 31.

56 Tamże, k. 18-30.

57 Tamże, sygn. 216, k. 77.

58 B. Pietruczuk, Ściernisko, Warszawa 1986, s. 201-236

59 S. Janowicz, Kab mowa nie razdzialała, „Biełaruski kalandar”, 1964 (Białystok), s. 61.

60 R. Żerelik, Mniejszość ukraińska w Polsce po II wojnie światowej, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce (red. Z. Kurcz), Wrocław 1997, s. 44.

61 R. Drozd, Ukraińcy w Polsce..., s. 200.

62 „Dziennik Ustaw”, 1949, nr 46.

63 Dekret z dnia 28.09.1949 r. o przejęciu przez Państwo mienia osób prawnych, w tym ukraińskich organizacji i instytucji świeckich i wyznaniowych, „Dziennik Ustaw”, 1949, nr 53.

64 R. Drozd, Droga na Zachód. Osadnictwo ludności ukraińskiej na ziemiach zachodnich i północnych Polski w ramach akcji „Wisła”, Warszawa 1997, s. 136-137.

65 A. Sakson, Stosunki narodowościowe na Warmii i Mazurach 1945-1997, Poznań 1998, s. 180.

66 CA MSWiA, zespół PRM. Biuro Społeczno-Administracyjne, sygn. 98/349, 1.

67 Tamże, k. 2-3.

68 CA MSWiA, zespół MSW I, sygn. 199, k. 5.

69 S. Zabrowarny, Polityka narodowościowa polskich władz komunistycznych w kwestii ukraińskiej, [w:] Polityka narodowościowa państw Europy Środkowo-Wschodniej, red. J. Piertraś, A. Czarnocki, Lublin 1993, s. 139-140.

70 C. Żołędowski, Powstanie i ewolucja szkolnictwa narodowościowego w PRL..., s. 196.

71 A. Kwilecki, Łemkowie, Warszawa 1974, s. 16.

72 CA MSWiA, zespół MBP, sygn. 41/486, k. 130.

73 J. Ciągwa, Słowacka mniejszość narodowa..., s. 196-197.

74 AAN, zespół MAP, sygn. 777, k. 113.

75 Tamże, k. 128.

76 W. Czajka, Szkolnictwo słowackie w Polsce w latach 1945-1982, „Zeszyty Naukowe Instytutu Nauk Politycznych UW”, 1991, nr 16, s. 160.

77 AAN, zespół MAP, sygn. 777, k. 100.

78 Tamże, k. 102.

79 Tamże, k. 182.

80 Tamże, k. 183.

81 Tamże, k. 210.

82 Tamże, k. 146-147, 192.

83 Tamże, k. 239.

84 Tamże, k. 240.

85 Tamże, akta Ministerstwa Oświaty, sygn. 283, k. 241.

86 Tamże, k. 244.

87 J. Ciągwa, Słowacka mniejszość narodowa w Polsce..., s. 199.

88 AAN, zespół MAP, sygn. 777, k. 205.

89 W. Czajka, Szkolnictwo słowackie w Polsce..., s. 169.

90 CA MSWiA, zespół MAP, sygn. 281, k. 98-99; AAN, zespół MAP, sygn 753, k. 4.

91 AAN, zespół MAP, sygn. 753, k. 4.

92 M. Szmeja, Dlaczego Ślązacy z Opolszczyzny nie chcą być Polakami?, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce, red. Z. Kurcz, Wrocław 1997, s. 113.

93 H. Szczerbiński, Ludność niemiecka na Górnym i Opolskim Śląsku..., s. 159.

94 Tamże, zespół MAP, sygn. 765, k. 39-40.

95 Tamże, k. 50-51.

96 CA MSWiA, zespół UBP, sygn. 41/467, k. 2.

97 AAN, zespół MAP, sygn. 765, k. 58.

98 Tamże, sygn. 764, k. 42.

99 Tamże, k. 46-47.

100 Tamże, k. 71-76.

101 Tamże, sygn. 765, k. 71.

102 Tamże, k. 90-95.

103 Tamże, k. 100.

104 H. Szczerbiński, Ludność pochodzenia rodzimego na Warmii i Mazurach w pierwszych latach Polski Ludowej, „Zeszyty Naukowe Instytutu Nauk Politycznych UW”, 1991, nr 16, s. 99.

105 Tamże, s. 100.

106 CA MSWiA, zespół MBP, sygn. 41/467, k. 76.

107 AAN, zespół MAP, sygn. 758, k. 106

108 Tamże, k. 107.

109 Tamże, k. 95.

110 Tamże, k. 96.

111 Tamże, sygn. 761, k. 93.

112 Tamże, sygn. 757, k. 34.

113 Tamże, k. 35.

114 Tamże, k. 37.

115 Tamże, sygn. 132, k. 22.

116 Tamże, sygn. 761, k. 105.

117 Tamże, sygn. 136, k. 119.

118 Tamże, sygn. 137, k. 27.

119 Tamże, sygn. 138, k. 24.

120 Tamże, k. 23.

121 Tamże, sygn. 136, k. 119.

122 Cyt. za: H. Szczerbiński, Ludność pochodzenia rodzimego na Warmii i Mazurach..., s. 102.

123 Tamże, s. 102-103.

124 CA MSWiA, zespół Urzędu Rady Ministrów (URM). Wydział Narodowości i Stowarzyszeń, sygn. 1186/970, k. 87.

125 Tamże, sygn. 497/151, k. 1.

126 Najwięcej autochtonów mieszkało w województwie opolskim — 455 tys., katowickim 397 tys., olsztyńskim 105 tys, gdańskim 30 tys.: CA MSWiA, zespół Komitetu d/s Bezpieczeństwa Publicznego, sygn. 17/IX/118, t. 259, k. 1.

127 CA MSWiA, zespół URM. Wydział Narodowości i Stowarzyszeń, sygn. 1186/970, k. 1-12.

128 Tamże, sygn. 1186/832, k. 1.

129 Tamże, sygn. 1186/974, k. 10.

130 Tamże, k. 10-11

131 Tamże, k. 17.

132 AAN, zespół PZPR, sygn. 237/VII-3085, k. 54.

133 H. Szczerbiński, Ludność niemiecka na Górnym i Opolskim Śląsku..., s. 156.

134 Tamże, k. 157.

135 AAN, zespół PZPR, sygn. 237/V/1b-10, k. 4.

136 CA MSWiA, zespół URM. Wydział Narodowości i Stowarzyszeń, sygn. 497/144, k. 7.

137 P. Madajczyk, Niemcy..., s. 79.

138 CA MSWiA, zespół URM. Wydział Narodowości i Stowarzyszeń, sygn. 497/144, k. 8.

139 B. Ociepka, Niemcy na Dolnym Śląsku w latach 1945-1970, Wrocław 1994, s. 80.

140 F. Bielak, Niemiecka grupa narodowa w Polsce, Warszawa 1990, s. 20-21.

141 AAN, zespół PZPR, sygn. 237/VII/1005, k. 19.

142 P. Madajczyk, Niemcy..., s. 85-86.

143 CA MSWiA, zespół URM. Wydział Ogólny, sygn. 497/15, k. 32.

144 Tamże, k. 34-36.

145 AAN, zespół PZPR, sygn. 237/VII/3831, k. 51, 68, 115.

146 CA MSWiA, zespół MBP, sygn. 118/1a, k. 2.

147 Tamże, zespół Komitetu d/s Bezpieczeństwa Publicznego, sygn. 17/IX/118, t. 259, k. 5.

148 Tamże, zespół MBP, sygn. 118/1a, k. 3-4.

149 S. Jankowiak, Łączenie rodzin między Polską a NRD w latach 1955-1959, „Przegląd Zachodni”, 1995, nr 4, s. 84-85.

150 H. Szczerbiński, Ludność niemiecka na Górnym i Dolnym Śląsku..., s. 158.

151 A. Cała, H. Datner-Śpiewak, Dzieje Żydów w Polsce..., s. 88.

152 AAN, zespół MAP, sygn. 788, k. 218.

153 Tamże.

154 Tamże, k. 219.

155 Tamże, k. 222.

156 Tamże, k. 212.

157 Tamże, zespół KC PZPR, sygn. 237/XVIII-22, k. 1.

158 Tamże, k. 38.

159 Tamże, k. 40-41.

160 Tamże, k. 2.

161 Tamże, k. 8.

162 Tamże, zespół MAP, sygn. 796, k. 3.

163 Tamże, sygn. 790, k. 22.

164 Tamże, k. 27.

165 C. Żołędowski, Powstanie i ewolucja szkolnictwa narodowościowego w PRL..., s. 201.

166 H. Datner, M. Melchior, Żydzi we współczesnej Polsce — nieobecność i powroty, [w:] Mniejszości narodowe w Polsce (red. Z. Kurcz), Wrocław 1997, s. 73.

167 A. Cała, Mniejszość żydowska..., s. 265.

168 AAN, zespół MAP, sygn. 134, sprawozdanie wojewody szczecińskiego za III kwartał 1949 r.

169 CA MSWiA, zespół MBP, sygn. 41/466, k. 122-132.

170 AAN, zespół MAP, sygn. 788, k. 216.

171 CA MSWiA, zespół MBP, sygn. 41/465, k. 156, 195, 204.

172 Tamże, k. 156.

173 A. Cała, Mniejszość żydowska..., s. 268.

174 AAN, zespół KC PZPR, sygn. 295/VII, k. 72.

175 A. Cała, Mniejszość żydowska..., s. 268.

176 Tamże, zespół MAP, sygn. 1095, k. 18-19.

177 Tamże, k. 36-38.

178 Tamże, sygn. 1097, k. 49.

179 Tamże, k. 82.

180 Tamże, zespół KC PZPR, sygn. 237/XVIII-22, k. 19-20.

181 AAN, zespół MAP, sygn. 788, k. 180.

182 Tamże, k. 184.

183 Tamże, k. 200.

184 Tamże, k. 206.

185 Tamże, zespół KC PZPR, sygn. 237/XVIII-22, k. 11.

186 Tamże, k. 12-13.

187 Tamże, k. 14, 26.

188 Tamże, k. 16-17.

189 Tamże, sygn. 237/XVIII-78, k. 4.

190 A. Cała, Mniejszość żydowska..., s. 266.

191 AAN, zespół KC PZPR, sygn. 237/XVIII-78, k. 12-20.

192 CA MSWiA, zespół MBP, sygn. 41/1106, s. 1.