Za niebokresem Europy

Antologia nowej poezji białoruskiej 1987-1997


Wiersze

* * *

O, czasy zwycięskich parad —
kruszą się bruki od marszów!
Jak nie wychwalać tej muzyki,
w niej świata odwieczny zgiełk!..
Pora zwariowanego żniwa —
zbierajcie się i zbierajcie!
Jak nie wychwalać tej muzyki!..
— Ja jednak bardziej lubię deszcz...
Strzały złożone Feba,
i dźwięczy, dziś niepotrzebna,
pajęczyny cięciwa wśród drzew...
Niech nie opuszcza nas jesień!



* * *

Jestem jesiennym dniem,
jestem zmęczonym snem,
krótkim, ponurym, jak liścia mokrego blask.
I śni mi się dom,
ojcowski śni dom,
którego nie miałem i nigdy nie będę miał...

A okno tam gdzieś
zginęło we mgle,
jak ciemny i zimny, daleki samotny cień.
Ojciec mój stary tam
stary i chory łka,
płacze po synu,
którego nie dane mu mieć.

Mikołaj Wawrzeniuk



* * *

Nie myśmy ustalili
ten ponury porządek:
w obcym języku
mówi swój naród,
obce narody
mówią w swoich językach.
Ale nie dano nam
innej Ojczyzny, w której
błękit jej i samotność
zaspokaja spojrzenie.
Więc może dlatego, że życie
jest krótkie jak mgnienie,
w ubogiej
i w wiecznej Ojczyźnie
żyjemy.



SABELIUSZOWI

Wiadomo, drogi druhu, żyję
w domostwie, które dziwnym się wydaje:
nie przylatują tu motyle,
jaskółki nie budują nad oknami
swych kruchych, jak skorupki, gniazd.
A kiedy wyschła tu gerania,
to wyrzuciłam klatkę wraz z kanarkiem —
musiałam za to ugotować tłusty krupnik,
o który prosił groźny mąż przed zgonem.
Wiadomo, drogi druhu, nie mam
portretów w ciężkich ramach z drzewa,
na mym balkonie zamiast flag łopocą
omdlałe od spiekoty modre halki,
a mój gobelin słucki zjadły mole.
Tu nocą wchodzi zła choroba
i nosi z kąta w kąt temperaturę,
i pozostawia słodki zapach
tymianku, waleriany i znudzenia.
Wiadomo, drogi druhu, tu jest swojsko,
pan jest mój krajan, dawny mój znajomy,
więc moje słowa pana nie zaskoczą:
Nie kocham pana.
Kocham Szopena.



* * *

Pozdrawiam mój samotny nowy dom!
Bądź moim gościem, siostro, przyjaciółko,
Jesieni, wstąp... tu fotel mam i pled,
czekajmy razem przyjścia białych czasów...

Dopóki w mocy grudnia rudofoba
nie znalazł się ten zaokienny świat,
wspomnijmy słowa najsmutniejszych pieśni,
odświeżmy jawę swych najmilszych snów.

Jak słodko patrzeć mi w płomienia żar
ostatniej, migotliwej, wonnej świecy —
i widzieć dzień miniony i następny,
i wiedzieć: nasze prawo — teraz, tu,

i tylko tak!.. I płomień nie naruszy
ogromnej tajemnicy tego zmroku.
Jednością — nocą — będą dół i niebo.
Jednością — żalem — ja i ty ze sobą.



SABELIUSZOWI

Dlatego że słowo potrzebne jest niczym,
kiedy przychodzi za późno,
dlatego że płyną godziny i lata,
nasze zaś miejsce jest stare,
dlatego że nie ma pory cudniejszej
od brudnej, brzydkiej jesieni,
dlatego że bliskie płomienie klonu
wydają się z okna jak żywe,
i że nie jestem ni córką, ni synem,
a kim jestem — nikt mi nie powie...
Dlatego że w dobrze uszytej spódnicy
najważniejsze jest mieć długie nogi,
dlatego że takie głupstwa mi mówi
ten, komu mogę uwierzyć,
dlatego że listy przychodzą nie często
i w nocy spokoju nie mącą,
dlatego że ziemia, na której stoimy,
już prawie że nie oddycha,
dlatego że serca zostało niewiele,
dlatego że szlak jest za niebokresem —
pan nie zostawi mnie samej.

Jan Maksymiuk

Taciana Sapacz - ur. w miasteczku Markowo na Wileńszczyźnie. Ukończyła wydział dziennikarstwa Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego w Mińsku. Wydała zbiór wierszy Wosień (1991). Mieszka w Wilnie, pracuje w telewizji litewskiej, jest autorką cotygodniowego programu w j. biał. „Zeszyt Wileński”.